niedziela, 26 października 2014

Zmiana czasu i nocne przygody


Nastąpiła zmiana czasu, wszyscy wiedzą i już to się dokonało. Ja też wcześniej zmieniłam ale tylko na jednym zegarku.
Wczoraj paliły się śmieci ale ognisko zgasiłam. Nawet zdjęcia wcześniej zrobiłam. 
Jak na mnie późno poszłam spać, chociaż normalnie niby, bo o godz 22. 30 według starego czasu a o 21. 30 według nowego - czyli jak zwykle.
O 2-ej zbudziłam się, pomaszerowałam do łazienki i zaskoczyła mnie jakaś jasność na dworze - tak ognisko się na nowo rozżarzyło. Założyłam kurtkę a nawet aparat fotograficzny ( na dowód dla Pawła, który wczoraj nie chciał gasić) 

Z daleka:

  

I z bliska:


Wprawdzie Paweł i Ola twierdzili że należało zostawić aby się wypaliło. Lecz nie mogłabym znieść spokojnie świadomości, że gdzieś blisko pali się niekontrolowane ognisko. Chwyciłam wiadro i do roboty. Kilka razy tak musiałam obrócić. Gdy wróciłam stwierdziłam, że moje ubranie po prostu śmierdzi, trzeba było się jeszcze przebrać. Zasnęłam a tu nagle budzik - to komórka, która służy tylko jako budzik - a na zegarku godzina 4. 00, bo wyłączona komórka nie przestawiła się na nowy czas.
A miałam się tej nocy dobrze wyspać

O szóstej był pierwszy przymrozek, niezbyt duży, tak z 2 stopnie poniżej zera przy ziemi. Ładnie ale bardzo chłodno i jakoś mi się nawet do kościoła iść nie chciało i modlić i skupić w kościele...
Może to początek grypy bo podobno wtedy występuje spadek formy fizycznej i duchowej. Może.
Ksiądz powiedział, że dziś, w ostatnią niedzielę października, obchodzi się wspomnienie poświęcenia własnego kościoła ( gdy nie ma dokumentu osobnej daty ) Mówił czym jest Kościół np jako struktura społeczna i hierarchiczna. A ja się zadumałam i reszty nie wiele słyszałam. 

Wyobraziłam sobie, że na świecie jest jeden Kościół, jeden teokratyczny rząd. Lud wierny, kapłani, biskupi... i nagle moje duchowe wnętrze zatrzęsło się od rozbawienia - i zrozumiałam - to niemożliwe. ( z powodu jak niemożliwe jest bez niczego pokonanie siły ciążenia) 

Przypomniałam sobie też, że kilka dni temu oglądałam filmiki O Jana Berezy, jeden z nich miał tytuł: "jak wiele płatków śniegu trzeba..." Tam są pewne słowa które w tym momencie stały się dla mnie o wiele jaśniejsze.

 Przypomniałam sobie też, że swego czasu czytałam książkę o dziewczynie, która wstąpiła do surowego klasztoru bo taki uczyniła nierozważnie ślub, trudno jej było. Skarżyła się starszej siostrze na pewną  współsiostrę o trudnym charakterze a ta jej odpowiedziała ( to była Francuzka ) gdyby w klasztorze takiej nie było należałoby wyjść na ulicę i "chercher, chercher" szukać - bo jest to łaska

To jest łaska... pomyślę jeszcze




sobota, 25 października 2014

Poranek dzień szósty


Czy 5-a godzina to poranek czy noc jeszcze? Ciemno. Kotki jednak domagały się wyjścia. Wypuściłam.
Opatulona w kurtkę ze spranego polaru popatrzyłam w ciemne niebo oraz termometr leżący na pniaczku – około 2-3 stopni. Włożyłam palec do wiadra z wodą pod studnią – nie zamarzła, mrozu nie ma. Pisali na stronie  http://www.twojapogoda.pl/polska/opolskie/popielow/godzinowa
że nad ranem mogą być przygruntowe przymrozki dlatego wczoraj pozbierałam wszystkie kwiaty doniczkowe.
Ranek. Już robi się jasno. Na stronie  http://www.meteoprog.pl/pl/weather/Karlowice/
podano mi informację:  Wschód 07:29 Zachód 17:36  Długość dnia10 godzin 07 minut
Nie wiem jak to pisanie będzie wyglądało. Rozpoczęłam świtkiem ale co chwilę wstaję dokładam do pieca w kuchni, mieszam psią kaszę, wyglądam na zewnątrz – jak tam na podwórku, zapaliłam też w piecu w pokoju. Dzisiaj jestem bardziej wrażliwa na zimno. Nawet otworzenie lodówki wprawia mnie w dreszcze. Zamknęłam kotom wszystkie ich „drogi ewakuacyjne” najchętniej zawinęłabym się w kocyk z gorącą kawą i czymś do czytania. To chyba reakcja na pierwszy powiew zimowy. Gdzieś na północnym wschodzie Polski już pierwsze większe przymrozki.

Co jakiś czas spoglądam za okno czy koty nie zamierzają wrócić ale one nie mają takiej reakcji. One wracają i śpią po kątach gdy ma się na deszcz.

Pomyślałam sobie, że będę podczas prac domowych robić przerwy aby coś skrobnąć.
 Tak się dawniej mówiło: „skrobnę coś do ciebie” a jak teraz się mówi? Skype’nę, sms’nę, kliknę czy jeszcze inaczej? Mówi się i to bardzo często: „będziemy w kontakcie” a potem następuje długi okres milczenia.

A może to tak jak w książce „Twierdza”  Antoine de Saint – Exupery’ego :

„Znałem pewnego ogrodnika, który mi opowiadał o swoim przyjacielu.
Żyli obaj przez długi czas jak bracia, zanim życie ich rozdzieliło; wieczorem pili razem herbatę,
wspólnie świętowali święta, odwiedzali się, żeby zasięgnąć rady albo poczynić sobie zwierzenia.
To prawda, że niewiele mieli sobie do powiedzenia, raczej widziano ich, jak po skończonej pracy
spacerowali sobie i w milczeniu przyglądali się kwiatom, grzędom, niebu i drzewom. Ale kiedy
jeden z nich na przykład pokiwał głową dotykając palcem jakiejś rośliny, drugi pochylał się także,
a widząc szkody zrobione przez gąsienice, także kiwał głową. I każdy kwiat, który się właśnie
otworzył, obu sprawiał tę samą przyjemność.
Ale zdarzyło się, że pewien kupiec zatrudnił jednego z nich i na okres paru tygodni
dołączył do swojej karawany. Zmienne koleje losu: rozbójnicy napadający na karawany,
a potem wojny między wrogimi cesarstwami, burze, katastrofy okrętowe, ruina majątkowa, żałoba
i prace, które trzeba było podejmować, żeby zrobić na chleb, rzucały ogrodnika
po szerokim świecie przez całe lata, jak beczkę, którą ciskają fale, aż wędrując tak od ogrodu do
ogrodu znalazł się gdzieś bardzo daleko.
I oto, postarzały już i zamknięty w milczeniu ogrodnik dostał pewnego dnia list
od przyjaciela. Bóg jeden wie, ile lat ów list szukał go po lądach i morzach. Bóg jeden wie, jakie
pocztowe wozy czy jeźdźcy, jakie statki i karawany niosły go z niezmiennym uporem, jak
niezliczone morskie fale, nim trafił do właściwego ogrodu. Tego właśnie ranka, promieniejąc
szczęściem i chcąc, aby i inni mieli w nim udział, poprosił mnie, tak jak się prosi o odczytanie
wiersza, żebym mu przeczytał otrzymany list. Wpatrywał się przy tym w moją twarz,
żeby zobaczyć, jakie wrażenie wywierają na mnie czytane słowa. W liście zaś było tylko parę słów,
ponieważ obaj ogrodnicy więcej zręczności okazywali w kopaniu ziemi niż w korespondencji.
Przeczytałem więc po prostu: „Dziś rano przycinałem róże...” a potem, zadumawszy się nad tym,
co w tych słowach najważniejszego, a co wydawało mi się niewyrażalne, pokiwałem głową, tak jak
oni mieli we zwyczaju.
Od tej pory mój ogrodnik nie spoczął ani chwili. Zbierał niezmordowanie informacje
z zakresu geografii, żeglugi, dotyczące posłańców pocztowych, karawan i wojen pomiędzy różnymi
krajami. Po trzech latach traf zdarzył, że wysyłałem jakieś poselstwo, gdzieś daleko, na krańce
ziemi. Wezwałem ogrodnika i oświadczyłem mu: „ Możesz teraz napisać do przyjaciela”.
Ucierpiały trochę na tym drzewa w moich sadach oraz jarzyny w warzywniku, a gąsienice miały
prawdziwe święto, ponieważ ogrodnik spędzał teraz całe dni u siebie: coś smarował, coś skrobał,
znów zaczynał pisać, wysuwając przy tym koniuszek języka jak dziecko nad szkolnym zadaniem;
wiedział, że ma coś niezmiernie pilnego do napisania, że musi przekazać przyjacielowi całą prawdę
o sobie. Chciał jak gdyby przerzucić własnymi rękami wąską kładkę nad przepaścią, odnaleźć
poprzez bariery czasu i przestrzeni drugą połowę siebie. Musiał wyrazić swoją miłość. Na koniec
przyszedł do mnie i, zaczerwieniony, pokazał mi odpowiedź, znów wypatrując na mojej twarzy
odblasku tej radości, która opromieni adresata, aby – słowem – wypróbować na mnie efekt swoich
zwierzeń. Cóż doprawdy mogło być ważniejszego do przekazania niż to, w co on przemieniał dni
swojego życia, tak jak niektóre staruszki, do utraty wzroku haftujące kwieciste obrusy dla chwały
bożej? I oto przeczytałem te skromne słowa, wypisane pismem starannym, choć niewprawnym,
które powierzał przyjacielowi jak najszczerszą modlitwę: „ Dziś rano ja także skończyłem
przycinać róże...” A ja przeczytawszy, milczałem, rozmyślając nad tym, co było tu istotne
i co zaczynałem lepiej pojmować, gdyż oni, Panie, łącząc się w Tobie gdzieś ponad krzakami róż,
nie wiedząc o tym oddawali Ci chwałę.”

Stąd czasem gdy otrzymuję wiadomość od przyjaciółki dawno nie widzianej albo gdy wspomnę  na  kogoś bliskiego a milczącego mówię sobie z cicha: 
  „ Dziś rano ja także skończyłem przycinać róże...”

 Czas do pracy się wziąć. Posprzątać, drwa narąbać na dziś i na jutro… Do kuchni, przeciętnie na jedną dobę potrzebuję trzy koszyki, zależy od intensywności działalności kuchennej.

Może przyjechać Zuzia, obiecałam jej zrobić delfina na szydełku, prawie już zrobiłam,


 zostały płetwy, niby najprostsze ale problem jest w przetłumaczeniu sobie strony, którą mam w dwóch wersjach: angielskiej i francuskiej i nie chodzi o znajomość języków tylko używanych skrótów…
Na przykład po angielsku:


Chyba nie dziś nastąpi dokończenie dzieła.
Zamierzam upiec ciasto dyniowe, przepisów jest wiele, muszę sobie któryś zmodyfikować ponieważ został mi mus dyniowy z ciastek kruchych z nadzieniem dyniowym. Część do ciasta, część pójdzie do zupy.

Dostałam od Oli cebulę, rzadko używam cebuli prędzej szczypiorku. Właśnie wczoraj był szczypiorek w naszym sklepie.



Z cebulą mam takie wspomnienie: pamiętam, na strychu suszyła się cebula spleciona w warkocze. Chodziłam tam aby w ukryciu i spokoju czytać książki z mamy biblioteki. Nie pamiętam o czym były te książki, pamiętam, że od czasu do czasu podjadałam taką cebulę. 
Teraz nie lubię, widać przez lata wątroba mi się zamuliła.

Cebulę duszę w większej ilości na dużej patelni, wkładam do słoiczka i potem używam w razie potrzeby.


Pokazało się miłe słoneczko, pocieplało, przeszłam się z psami po lesie, tak sobie bez celu. Muszę więcej chodzić, zbyt szybko się męczę.

Przyjechała Ola z Pawłem, także Asia była. Orzekli iż ciasto dobre. Jeden duch panuje w narodzie bo i Marlena mama Zuzi upiekła babkę z dyni, a Zuzia osądziła, że to najlepsze ciasto na świecie.


Już zapadła ciemność, dzień dobiegł końca, Ola pali śmieci, nie lubię tego, cóż zrobię sobie kawy, możliwe, że wczoraj wieczorem nieco się zaziębiłam bo ogarnia mnie jakiś smutnawy, pełen rezygnacji nastrój.



Zrobiłam zdjęcia, powiedziałam, że to jako dowód rzeczowy, gdy zapytano mnie czy pytałam o zgodę 

czwartek, 23 października 2014

Jesień

Wybrałam się na drogę by zobaczyć jak się przedstawia możliwość przedostania się do wioski  - jak tam moje "jeziora"



To mój Bajkał - można przejść bokiem po trawie. W najgłębszym miejscu będzie chyba 25 cm. Byłam w sklepie, ten kawałek musiałam rower przeprowadzić.
Przypomniałam sobie że przecież to idzie jesień


Tak to jesień, poszłam więc z pieskami do lasu ciesząc się, że koty śpią

Znalazłam


Może na sosik będzie, Paweł przyjedzie, ale on nie lubi grzybów.
Wczorajsze ciasto upiekłam dzisiaj. Ciasto było dobre, nadzienie dyniowe trochę nie wyszło, za dużo dałam przyprawy piernikowej oraz było nieco rzadkie. Po upieczeniu całość wyglądała i smakowała dobrze. Paweł zajadał się twierdząc, że takie dobre jak ze sklepu. Resztę zapakowałam i poleciłam mu zabrać do domu jako, że Żonka Marlena ma dziś imieniny.
Chodziłam sobie po lesie mrucząc: w lesie jest wszystko co kocham


Tylko w głowie mi się trochę kręciło, chyba od oczu. Źle widziałam, trzeba by pójść kiedyś do okulisty a tu pod lasem trudno o dobrego specjalistę.
Mówią: jaki pan taki kram. Usiłowałam sfotografować mój ulubiony fragment lasu i zdjęcie wyszło lekko zamazane - jak mój wzrok


Nie idzie mi dzisiaj pisanie, może to po wczorajszej nocy gdy podczas deszczu poszłam zobaczyć czy koty nie zostały gdzieś w szopie zamknięte. Kokusię zastałam na brzegu drogi skuloną, mokrą od mżawki. Czy czekała na mysz, która wyskoczy z zalanej wodą norki, czy na Dori'ego? Nie powiedziała mi, nawet nie chciała wrócić do domu. A Dori przemierzając duże obszary wodne wrócił głośno miaucząc z końca drogi. Ja zmokłam a one? Wylizały się nawzajem.
Właśnie Kokusia przyszła mi chyba powiedzieć, że jeżeli drzwi wyjściowe zamknięte to powinnam iść już spać. Chyba tak zrobię pomijając milczeniem wszelką filozofię dzisiejszego dnia


W górach jest wszystko, co kocham - Elżbieta Adamiak

W górach jest wszystko, co kocham
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze, kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka
Zawsze kiedy tam wracam
Siedzę na ławce z księżycem
I szumią brzóz kropidła
Dalekie miasta są niczym

Ja się tu urodziłam w piśmie
Ja wszystko górom zapisałam czarnym
Ja jeden znam tylko Synaj
Na lasce jałowca wsparty
I czerwień kalin jak Cyrylice piszę
I na trąbitach jesieni głosi bór
Że jedna jest tylko mądrość -
Dzieło zdjęte z gór...

środa, 22 października 2014

Taki dzień

Taki dzień, że tylko zaśpiewać filozoficznie




Wyszłam na górę ( po schodach ) i spojrzałam w pole (przez okno ) taki widok:

To od zachodu dlatego bardziej zamglone, od wschodu, na dole ( może częściej myte )

 A w kuchni?



 A przed domem psia miska do połowy napełniona wodą deszczową chociaż jestem pewna, że w nocy nie padało


Postanowiłam sprawdzić jak się przedstawia "droga do cywilizacji"



Trochę dalej?


To moja kraina wielkich jezior



Czyli włączam akcję drewno ponieważ chłodno jest a poruszanie siekierą daje efekt cieplarniany, poza tym internet jest nieco kapryśny, jak pogoda





Może kiedyś udałoby się ułożyć taką mozaikę?


Zamierzałam wprawdzie akcję sprzątanie lecz muszę uszanować koci sen ponieważ to moi współlokatorzy

Znalazłam stronę

http://ilovebake.pl/

Dużo ciekawostek kulinarnych a nawet filozoficznych tam można znaleźć;

Dostałam od Oli małą dynię - może bez fotografii - myślę co zrobić. Początkowo chciałam ugotować kompot, kiedyś udał mi się bardzo pyszny. Ale dziś ugotowałam krupnik dla rozgrzewki i myślę

Punkt 1

jak wydrążyć dynię

Punkt 2

domowy mus z dyni

Punkt 3

kruche ciasteczka

Tak myślę ale nie wiem co wyjdzie bo moja dzika śliczna  kotka postanowiła razem z drugą nie mniej dziką córeczką Filusią zażyć kąpieli i świeżego powietrza, czyli nie śpią więc do sprzątania wziąć się czas


Kropelki po prysznicu na futerku Kokusiowym


Spotkanie w lokalu Pod przyczepą



Pieski jednak nie zadowalają się wodą w misce i trzeba coś im przygotować pożywniejszego



Cóż minął dzień na pisaniu tego posta gdy połączenie internetowe raz było raz nie.

Jutro dzień podsumuję jeśli to będzie możliwe

poniedziałek, 20 października 2014

Może w końcu opiszę pielgrzymkę

Czas zrelacjonować pielgrzymkę do św Jadwigi w Trzebnicy, zdjęcia obiecane umieścić, bo czas zatrze wspomnienia jak wiatr ślady na piasku.
Przy okazji trafiłam na stronę http://boskatv.pl/
a na niej filmik

Ja tak samo wiele czasu straciłam, zwłaszcza latem, na przeglądanie kilku stron o pogodzie w nadziei, że sama prognoza sprowadzi na nasz las nieco deszczu. Zamierzam przetestować pozostałe filmiki - a jest ich nieco.

Wyjazd do Trzebnicy zaplanowano na godzinę 8-ą. Miał po mnie przyjechać mąż Lucyny. Wyszłam na drogę prowadzącą do szosy i chciałam z komórki zadzwonić, że tam czekam, nawet zabrałam kartę za 10 zł. Niestety w odpowiedzi usłyszałam,że konto wychodzące mam zablokowane (pomimo tych 14 zł.) Pomimo tej niedogodności dojechałam na czas do Mąkoszyc gdzie oczekiwał nas wspaniały autokar.
Ruszyliśmy - z kopyta? - no nie raczej "z koła" Policzono nas, proboszcz obliczył ile wypada na szacowną głowę za przejazd i okazało się, że zapomniałam kasę moją przełożyć z plecaka do torebki. ( Ola stwierdziła, że moja podróżna torebka jest koszmarna i dała mi swoją )
Lucyna zapłaciła za mnie tu i potem za obiadek w restauracji.
Za oknem zmieniały się widoki i pejzaże. Myślałam o tym jaki trzeba mieć talent aby opisać słowami oglądany widok. Nie potrafię. Dobrze, że wynaleziono fotografię. Ja mam trochę spóźniony refleks i nie zawsze zdążę uchwycić piękną chwilę.
Myślałam też o oglądanym niedawno filmie "Spotkanie" (Dziękuję Sylwia )

Któż nie chciałby tak "na żywo" spotkać Jezusa i usłyszeć: "mam dla Ciebie wspaniały plan...
Dojechaliśmy, chociaż emocje też były gdyż był objazd tak wąską drogą, że nie wiem czy dwa samochody osobowe mogłyby się wyminąć a nam wypadło wyminąć się z ogromnym tirem. Aniołowie Boży byli z nami.
Najpierw herbatka i rogalik na wzmocnienie, potem idziemy do sanktuarium
Pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II

oraz

Lucyna wypatrzyła jakiegoś młodego kapłana i poprosiła go o pstryknięcie nam zdjęcia jej aparatem, co bardzo ładnie zrobił, życzyliśmy sobie dobrego dnia.





W tym czasie pątniczki ustawiły się w kolejce do pamiątek


A tu uliczka w dół:



Zbliżał się czas Uroczystości, najpierw poszłyśmy do Grobu św. Jadwigi:



Później ja schowałam aparat do kieszeni usiadłam na krześle, miałyśmy dość blisko do ołtarza i chociaż przed nami były dwie wysokie panie dobrze wszystko widziałyśmy i modliłyśmy się tak że w okolicy szumiało

Przed chwilą na stronie sanktuarium trzebnickiego znalazłam galerię właśnie z tej pielgrzymki 


Na pierwszym zdjęciu jest nawet pani Wiesia 

Lucyna stanęła z boku aby uchwycić na zdjęciu swojego proboszcza gdy procesja zdążała do ołtarza - znalazła się więc w tej galerii



Na tym zdjęciu widać też mój łepek pomiędzy dwiema wyższymi paniami ( po lewej )  

Głównym celebransem był oczywiście arcybiskup Józef Kupny


A czytania oraz śpiewy wykonały młode matki spodziewające się dziecka. Po Mszy św nastąpiło błogosławieństwo matek relikwiami św. Jadwigi

Zdjęcia te są z wymienionej wyżej galerii. Grzecznie siedziałam na krzesełku, nawet nie klękając za bardzo aby się nie rozpychać oraz by uniknąć skurczu nogi, który mnie chwytał gdy usiłowałam jakoś zgrabnie wykręcić nogę pomiędzy krzesłami.

Tu link do wirtualnego zwiedzania Sanktuarium


Po uroczystej Mszy św pomknęliśmy do Bukowego Lasku by odprawić Drogę Krzyżową:
Pomimo lekkiej mżawki zdjęcia udało się pstryknąć

Jest też strona związana z tym Laskiem:


Idziemy:



Idziemy raz w górę:


Potem w dół:

Ponad nami gałęzie drzew:




A my idziemy raz w górę:



Raz w dół a proboszcz opowiada dzieje różnych stacji krzyżowych w różnych stronach świata:


Po bokach oczywiście widoki na bukowy las. Nigdy nie widziałam tylu dużych bukowych drzew w jednym miejscu:

A pod stopami liście i łupinki bukowych orzeszków:


Bukowe orzeszki! Jak dawno już ich nie widziałam. Ich widok, oraz widok pątniczek zasłuchanych w księżowskie wywody a mimo to zbierających orzeszki wprawił mnie w bardzo radosny nastrój. Pomiędzy szmerem liści, odgłosem spadających kropel wody, głosem przewodnika szmer rozmawiających między sobą kobiet o zwykłych sprawach wydał mi się przepiękną symfonią. W pewnym momencie pani Ula postrzegała wysmukłe buki, które swe korony miały wysoko prawie w niebie niczym południowe palmy. Lucyna postanowiła je uwiecznić:



Teraz nastąpił pojedynek na aparaty fotograficzne a pani Ula niczym dawny świadek pojedynku


A poniżej Drogi Krzyżowej znajduje się przepiękny Leśny Kościół. Wpadłam prawie w zachwyt. Gdybyż taki znajdował się i w moim stobrawskim lesie!








Przypominam oglądającym, że kliknięcie w zdjęcie daje jego powiększenie.
Stąd pojechaliśmy do hotelu ( czterogwiazdkowego, jak ciągle nam przypominał ks proboszcz ) na mały obiadek składający się z żurku, bułki oraz herbaty. Nie lubię żurku ale okazał się dobry i pyszna była herbatka z cytryną ( nie wyduszoną ) można było obyć się bez cukru. Cukier został wytypowany na prezent dla dzieci.
Kilka pań wyłamało się i nie poszły do tych czterech gwiazdek. Zaoszczędziły nieco. Większość kierowała się życiowym doświadczeniem zabrała ze sobą jakiś prowiant podróżny. Ja dziewczę z lasu nie wzięłam nic poza brewiarzem, którego i tak nie odmawiałam ponieważ przed Mszą św, ktoś pewnie przewodnik ogólnej pielgrzymki przeprowadzał próbę śpiewu.
Zostałam obficie nakarmiona: kanapkami, duchowymi wrażeniami, modlitwą i psychicznym uszczęśliwieniem z bycia pomiędzy tymi ludźmi. Dziękuję bardzo!

Trochę później wróciliśmy niż było planowane. Koty wszystkie się znalazły ( Elunia dobrze czuwała ) Psy czekały na mnie przed bramą. Było około 17-ej. Zimno w domu ale szybko rozpaliłam w piecu. Paweł był, kosił ale nie palił w piecu, nawet drzwi nie otwierał tylko "włamał się" przez piwnicę...

Chyba już wszystko opisałam? Na koniec jeszcze zostałam obdarowana kilkoma pozostałymi kanapkami, tak, że kolację nawet miałam zapewnioną jednak później okazało się, że trzeba zaparzyć nieco herbatki z rozmarynu na poprawę trawienia.

Podczas gdy ja tu ciężko pracuję wklejając zdjęcia, zamiast lżej wykopując w ogrodzie marchewkę oni sobie śpią!