wtorek, 21 lipca 2015

A dzisiaj wieczór

Gdy po bardzo upalnym dniu słońce złociście zaszło za las a kurki powoli wracały do kurnika i chociaż much trochę za wiele - pomyślałam: "pięknie jest". Nad kominem unosiła się delikatna smużka dymu. Kajtuś ( nie było go znowu dwa dni) po zjedzeniu swojej porcji nie odszedł za bramę w kierunku pola kukurydzy tylko przysiadł w kąciku, w trawie, wylizał przybrudzone łapki i odpoczywał, obserwował Kokusię siedzącą na płycie studni.  Zdawało mi się, że wrócił mi rozum, który w ciągu tego parnego dnia był zaparował, ale nie jestem tego pewna ponieważ miałam podlewać i nie podlałam bo Kokusia położyła się przy studni, nie chciałam jej pompowaniem wody przeszkadzać...
Zapowiadano w ciągu dnia burze ale kilka chmurek przeszło bokiem i nawet nie zagrzmiało.
Kurkę, która jest chora i nie może chodzić, nosiłam ze sobą aby mogła czasem jakąś trawkę dziobnąć, tu na schodach aby jej inne kury jedzonka nie zjadły


Nie zmniejszyłam tego zdjęcia bo już oczy mnie bolą ale przypominam aby powiększyć trzeba w nie kliknąć

a pies w dni upalne siedzi w piwnicy na węglu i nie rozumiem go


I chociaż deszczu nie ma muchy i komary gryzą




piątek, 17 lipca 2015

Poranki

Moje poranki są mniej więcej takie same. Pomiędzy 4. 30 a 5, 30 maszeruję z miseczką jedzenia do stodoły dla rezydujących tam na dziko kotków. Idę boso. Czasem jest rosa czasem mży deszcz, do stóp przyklejają się trawy albo podeschłe liście lipy. Do stodoły mam w linii prostej 40 kroków. To jest około 100 kroków boso po trawie. Gdyby nie kawałek po kamieniach miałabym poranne czyszczenie stóp o trawę. Gdy było zimno wracałam szybko, myłam stopy w ciepłej wodzie i wskakiwałam na kwadrans do łóżka. Teraz tak nie robię, jest ciepło a poza tym rankiem pod ganek przychodzi kotek zwany Kajtusiem. To jest ceremonia. Przygotowuję jedzonko, stawiam miskę bliżej lub dalej od drzwi wejściowych. Kotek zajada rozglądając się czujnie na wszystkie strony.


Kiedy tak sobie zajada, mogę nawet go pogłaskać po łebku:


Potem kotek oddala się na metr, dwa 


A potem to już specyficzna ceremonia, bo ja idę w jego kierunku aby go pogłaskać a on stopniowo oddala się 


aż pozwoli się pogłaskać a nawet potrzymać na kolanach czego jak dotąd nie lubi i wyrywa się. W końcu kotek odchodzi w tylko sobie znane miejsca a ja zabieram się do rozpalania ognia w piecu



To zdjęcie zeszłoroczne z listopada robione przez Zuzię i jej zdjęcie wpadło tu przez przypadek, ale niech będzie. Jak jutro uda mi się poranna wstawanie? Już późno... 






poniedziałek, 13 lipca 2015

To lubię

Gdy rano około 5,30 poszłam zanieść do stodoły miseczkę z jedzeniem dla kota, nad lasem snuły się szare postrzępione chmury. Mżył deszczyk. Pomyślałam: "jak ja to lubię". Zawsze lubiłam deszczowe lato. Nie burze, nie ulewy ale taką snującą się nad drzewami szarość. To oznaczało spokój i możliwość zaszycia się w kąciku z książką. Ale teraz nie mam tak wiele czasu na czytanie. Korzystam z tej szarości aby uporządkować kilka zdjęć i zapisać co nieco. Pracy jest zazwyczaj w tak dużym domu wiele. Kurki wypuściłam ( głównie z powodu jaskółek czy też jeżyków nocujących w pomieszczeniu kur ) nie wiem w jaki sposób i kiedy ale pojedynczo giną. Było ich na początku ( 26. 05 ) 35 dzisiaj naliczyłam 26, mogłam się pomylić w jedną lub drugą stronę.
Kiedy były upały przeminęły mi trochę kwiaty lipy. Podobno można też zbierać nasionka lipy o ile dojrzeją na drzewie - oby padało dłużej niż dzisiejszy poranek.
Rano kotek - o którym pisałam tylko na fb, siedział na progu ganku ( o 4 rano dostał jeść i poszedł do stodoły)
Ponieważ napisano mi, że strona bloga nie wyświetla się dobrze, że występuje informacja o wirusie sesję zdjęciową, którą dotychczas udało się wykonać umieściłam w albumie Picasa Kajtuś kotek przybłęda

A tu sesja lipowa:
















Przejaśnia się czas do pracy, jeszcze tylko zdjęcie Biszkopta ( inny kotek przybłęda bardziej lękliwy) wypijający kwaśne mleko kurczętom:

Zdjęcia są słabe, bo jego mogę sfotografować tylko zza węgła:





Dla przypomnienia: aby powiększyć zdjęcie trzeba w nie kliknąć.


czwartek, 2 lipca 2015

Z minionej niedzieli

Nie pamiętam za bardzo co było w tamtą niedzielę. Było to 28 czerwca czyli wigilia imienin Pawła, taty Zuzi. Ach, prawda, chciałam coś upiec ale miałam tylko 2 jajka. Przeszukałam swój zeszyt kulinarny, wprawdzie było coś dwujajecznego ale ostatecznie wybrałam fougasse czyli bezjajeczne
Mniej więcej tak wyglądały chociaż nie pomyślałam by fotografować
 (zdjęcie z internetu)


Moje były nieco mniej kształtne a raczej różnokształtne. Udawały liście, Wszyscy jedli, nawet Zuzia i Marta.
Potem usiłowałam sfotografować Zuzię w kaloszach babci, bo nie miała swoich a było nieco mokro:



Tu też Zuzia w kaloszach ale też i wałek oraz reszta bałaganu po pieczeniu


Zuzia przygotowała przyjęcie dla misia i swoich zwierzątek ale chyba nic im się nie dostało:


ponieważ Zuzia wyszła na podwórko i zaczęła budować z tatą domek dla siebie


W głębi pierwszej wersji domku:


Tata nie lubi pozować do zdjęcia:


Ale Zuzia bardzo chętnie - to już w drugiej wersji domku. Przeniesiony został w bezpieczniejsze miejsce, w kącie sadku pod lipę:



Usiłowałam uchwycić na zdjęciu domek  z boku i Zuzie w nim, nie udawało się, bo marny ze mnie fotograf a także domek dość głęboki:


Zuziowe warkoczyki i Kokuś. Zuzia mówi, że to jej ulubiony kotek. Powiedzmy...


Potem Zuzia poprosiła abym ją sfotografowała jak biegnie. Co przy moich umiejętnościach i możliwości aparatu było trudne. Byłam też trochę za daleko.




Myślę, że pamięta że moja przyjaciółka Basia kiedyś ją sfotografowała na mostku w lesie. Dla przypomnienia tamto zdjęcie:


A to już przed odjazdem Zuzia ostatnie oględziny domku, w perspektywie "zza węgła":


Kołdra i koc zostały zdjęte i zabrane do domu mimo to domek zaprasza na sen pod lipą - bardzo kojący i pachnący.
O lipie może będzie jutro 

Mam nadzieję, że wszyscy pamiętają że kliknięcie w zdjęcie ukazuje całą galerię i można obejrzeć w większym rozmiarze - tak dla przypomnienia :)