To taki element wołania o deszcz, niczym pielgrzymka. Chodzę z nią i wdeptuję w ziemią modlitwę, pragnienie ziemi i roślin. Przykro mi że nie mogę wszystkich roślin podlać.
Przez suszę w końcu zapomniałam że jak pada nawet słabo to się jednak moknie. Trzy razy wychodziłam z domu to po drewno do pieca, to by zajrzeć do pszczół tych co piją z wiaderka pod studnią, albo nakarmić kota przybłędę w stodole. Trzykrotnie przebierałam sweterki.
Jak wygląda deszcz przez okno wszyscy wiedzą tak mniej więcej, to nie jest dzisiejsze zdjęcie ale oddaje rzeczywistość
Jutro poszukam ładowarki do aparatu fotograficznego i może uda mi się robić dobre zdjęcia.
Pszczoły chyba też nie są przyzwyczajone do deszczu bo zamiast siadać na mokrej trawie lub kwiatach siadały na drewienkach które im położyłam na lustrze wody we wiaderkach. Swoiste pszczele miasto na tratwach, ale podczas deszczu drewienka przemakały i pszczoły topiły się. Wychodziłam by wymieniać im te tratwy a nie przygotowałam sobie suchego zapasu.
Kupiłam też trochę sadzonek kwiatów w naszym ogrodniczym sklepiku z myślą że dziś posadzę, wczoraj bowiem było bardzo sucho i gorąco, ziemia nagrzana słońcem prawie parzyła, deszcz był chłodny i nie chciałam ryzykować przeziębienia. W rezultacie niewiele zrobiłam nawet w domu. Przeglądałam katalog krzewów i drzewek ozdobnych w internecie. Tak, tak, posadziłoby się ale przecież jeszcze nie przekopałam tego pola zaoranego, jest jak ugór przewrócony do góry nogami albo do góry korzeniami perzu