Czy 5-a godzina to poranek czy noc jeszcze? Ciemno. Kotki
jednak domagały się wyjścia. Wypuściłam.
Opatulona w kurtkę ze spranego polaru popatrzyłam w ciemne
niebo oraz termometr leżący na pniaczku – około 2-3 stopni. Włożyłam palec do
wiadra z wodą pod studnią – nie zamarzła, mrozu nie ma. Pisali na stronie http://www.twojapogoda.pl/polska/opolskie/popielow/godzinowa
że nad ranem mogą być przygruntowe przymrozki dlatego
wczoraj pozbierałam wszystkie kwiaty doniczkowe.
Ranek. Już robi się jasno. Na stronie http://www.meteoprog.pl/pl/weather/Karlowice/
podano mi informację:
Wschód 07:29 Zachód 17:36 Długość dnia10 godzin 07 minut
Nie wiem jak to pisanie będzie wyglądało. Rozpoczęłam
świtkiem ale co chwilę wstaję dokładam do pieca w kuchni, mieszam psią kaszę,
wyglądam na zewnątrz – jak tam na podwórku, zapaliłam też w piecu w pokoju.
Dzisiaj jestem bardziej wrażliwa na zimno. Nawet otworzenie lodówki wprawia
mnie w dreszcze. Zamknęłam kotom wszystkie ich „drogi ewakuacyjne” najchętniej
zawinęłabym się w kocyk z gorącą kawą i czymś do czytania. To chyba reakcja na
pierwszy powiew zimowy. Gdzieś na północnym wschodzie Polski już pierwsze
większe przymrozki.
Co jakiś czas spoglądam za okno czy koty nie zamierzają
wrócić ale one nie mają takiej reakcji. One wracają i śpią po kątach gdy ma się
na deszcz.
Pomyślałam sobie, że będę podczas prac domowych robić
przerwy aby coś skrobnąć.
Tak się dawniej mówiło: „skrobnę coś do ciebie” a jak
teraz się mówi? Skype’nę, sms’nę, kliknę czy jeszcze inaczej? Mówi się i to
bardzo często: „będziemy w kontakcie” a potem następuje długi okres milczenia.
A może to tak jak w książce „Twierdza” Antoine de Saint – Exupery’ego :
„Znałem pewnego ogrodnika,
który mi opowiadał o swoim przyjacielu.
Żyli obaj przez długi
czas jak bracia, zanim życie ich rozdzieliło; wieczorem pili razem herbatę,
wspólnie świętowali
święta, odwiedzali się, żeby zasięgnąć rady albo poczynić sobie zwierzenia.
To prawda, że niewiele
mieli sobie do powiedzenia, raczej widziano ich, jak po skończonej pracy
spacerowali sobie i w
milczeniu przyglądali się kwiatom, grzędom, niebu i drzewom. Ale kiedy
jeden z nich na
przykład pokiwał głową dotykając palcem jakiejś rośliny, drugi pochylał się
także,
a widząc szkody
zrobione przez gąsienice, także kiwał głową. I każdy kwiat, który się właśnie
otworzył, obu sprawiał
tę samą przyjemność.
Ale zdarzyło się, że
pewien kupiec zatrudnił jednego z nich i na okres paru tygodni
dołączył do swojej
karawany. Zmienne koleje losu: rozbójnicy napadający na karawany,
a potem wojny między
wrogimi cesarstwami, burze, katastrofy okrętowe, ruina majątkowa, żałoba
i prace, które trzeba
było podejmować, żeby zrobić na chleb, rzucały ogrodnika
po szerokim świecie
przez całe lata, jak beczkę, którą ciskają fale, aż wędrując tak od ogrodu do
ogrodu znalazł się
gdzieś bardzo daleko.
I oto, postarzały już
i zamknięty w milczeniu ogrodnik dostał pewnego dnia list
od przyjaciela. Bóg
jeden wie, ile lat ów list szukał go po lądach i morzach. Bóg jeden wie, jakie
pocztowe wozy czy
jeźdźcy, jakie statki i karawany niosły go z niezmiennym uporem, jak
niezliczone morskie
fale, nim trafił do właściwego ogrodu. Tego właśnie ranka, promieniejąc
szczęściem i chcąc,
aby i inni mieli w nim udział, poprosił mnie, tak jak się prosi o odczytanie
wiersza, żebym mu
przeczytał otrzymany list. Wpatrywał się przy tym w moją twarz,
żeby zobaczyć, jakie
wrażenie wywierają na mnie czytane słowa. W liście zaś było tylko parę słów,
ponieważ obaj
ogrodnicy więcej zręczności okazywali w kopaniu ziemi niż w korespondencji.
Przeczytałem więc po
prostu: „Dziś rano przycinałem róże...” a potem, zadumawszy się nad tym,
co w tych słowach
najważniejszego, a co wydawało mi się niewyrażalne, pokiwałem głową, tak jak
oni mieli we zwyczaju.
Od tej pory mój
ogrodnik nie spoczął ani chwili. Zbierał niezmordowanie informacje
z zakresu geografii,
żeglugi, dotyczące posłańców pocztowych, karawan i wojen pomiędzy różnymi
krajami. Po trzech
latach traf zdarzył, że wysyłałem jakieś poselstwo, gdzieś daleko, na krańce
ziemi. Wezwałem
ogrodnika i oświadczyłem mu: „ Możesz teraz napisać do przyjaciela”.
Ucierpiały trochę na
tym drzewa w moich sadach oraz jarzyny w warzywniku, a gąsienice miały
prawdziwe święto,
ponieważ ogrodnik spędzał teraz całe dni u siebie: coś smarował, coś skrobał,
znów zaczynał pisać,
wysuwając przy tym koniuszek języka jak dziecko nad szkolnym zadaniem;
wiedział, że ma coś
niezmiernie pilnego do napisania, że musi przekazać przyjacielowi całą prawdę
o sobie. Chciał jak
gdyby przerzucić własnymi rękami wąską kładkę nad przepaścią, odnaleźć
poprzez bariery czasu
i przestrzeni drugą połowę siebie. Musiał wyrazić swoją miłość. Na koniec
przyszedł do mnie i,
zaczerwieniony, pokazał mi odpowiedź, znów wypatrując na mojej twarzy
odblasku tej radości,
która opromieni adresata, aby – słowem – wypróbować na mnie efekt swoich
zwierzeń. Cóż doprawdy
mogło być ważniejszego do przekazania niż to, w co on przemieniał dni
swojego życia, tak jak
niektóre staruszki, do utraty wzroku haftujące kwieciste obrusy dla chwały
bożej? I oto
przeczytałem te skromne słowa, wypisane pismem starannym, choć niewprawnym,
które powierzał
przyjacielowi jak najszczerszą modlitwę: „ Dziś rano ja także skończyłem
przycinać róże...” A
ja przeczytawszy, milczałem, rozmyślając nad tym, co było tu istotne
i co zaczynałem lepiej
pojmować, gdyż oni, Panie, łącząc się w Tobie gdzieś ponad krzakami róż,
nie wiedząc o tym
oddawali Ci chwałę.”
Stąd czasem gdy otrzymuję wiadomość od przyjaciółki dawno nie
widzianej albo gdy wspomnę na kogoś bliskiego a milczącego mówię sobie z
cicha:
„ Dziś
rano ja także skończyłem przycinać róże...”
Czas do pracy się
wziąć. Posprzątać, drwa narąbać na dziś i na jutro… Do kuchni, przeciętnie na
jedną dobę potrzebuję trzy koszyki, zależy od intensywności działalności
kuchennej.
Może przyjechać Zuzia, obiecałam jej zrobić delfina na
szydełku, prawie już zrobiłam,
zostały płetwy, niby najprostsze ale problem
jest w przetłumaczeniu sobie strony, którą mam w dwóch wersjach: angielskiej i
francuskiej i nie chodzi o znajomość języków tylko używanych skrótów…
Na przykład po angielsku:
Chyba nie dziś nastąpi dokończenie dzieła.
Zamierzam upiec ciasto dyniowe, przepisów jest wiele, muszę
sobie któryś zmodyfikować ponieważ został mi mus dyniowy z ciastek kruchych z
nadzieniem dyniowym. Część do ciasta, część pójdzie do zupy.
Dostałam od Oli cebulę, rzadko używam cebuli prędzej
szczypiorku. Właśnie wczoraj był szczypiorek w naszym sklepie.
Z cebulą mam takie wspomnienie: pamiętam, na strychu suszyła
się cebula spleciona w warkocze. Chodziłam tam aby w ukryciu i spokoju czytać
książki z mamy biblioteki. Nie pamiętam o czym były te książki, pamiętam, że od
czasu do czasu podjadałam taką cebulę.
Teraz nie lubię, widać przez lata
wątroba mi się zamuliła.
Cebulę duszę w większej ilości na dużej patelni, wkładam do
słoiczka i potem używam w razie potrzeby.
Pokazało się miłe słoneczko, pocieplało, przeszłam się z
psami po lesie, tak sobie bez celu. Muszę więcej chodzić, zbyt szybko się
męczę.
Przyjechała Ola z Pawłem, także Asia była. Orzekli iż ciasto
dobre. Jeden duch panuje w narodzie bo i Marlena mama Zuzi upiekła babkę z
dyni, a Zuzia osądziła, że to najlepsze ciasto na świecie.
Już zapadła ciemność, dzień dobiegł końca, Ola pali śmieci,
nie lubię tego, cóż zrobię sobie kawy, możliwe, że wczoraj wieczorem nieco się
zaziębiłam bo ogarnia mnie jakiś smutnawy, pełen rezygnacji nastrój.
Zrobiłam zdjęcia, powiedziałam, że to jako dowód rzeczowy, gdy zapytano mnie czy pytałam o zgodę
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń