Do Krakowa pojechałyśmy w środę rano to jest 20 kwietnia.
Rankiem około 9-ej przyjechał po mnie mąż Lucyny, Rysiek i zawiózł nas do Brzegu. Stamtąd bezpośrednio, wygodnie, bez przesiadek i postojów dojechałyśmy do naszego polskiego "Rzymu" miasta wielu kościołów, czyli Krakowa.
Nim wysiadłyśmy ja zaczęłam marudzić, że chcę już do domu. I to powtarzało się każdego wieczora i ranka.
Zatrzymałyśmy się w klasztorze Sióstr Karmelitanek przy ul Łobzowskiej.
Nie robiłam zbyt wielu zdjęć to jest archiwalne:
To akurat widok od strony tzw "kapelanówki" głębiej jest nowicjat.
Mieszkałyśmy w małym gościnnym pokoiku na poddaszu. Było zimno, ale kołder pod dostatkiem. Miałam zamiar fotografować ale że dopadł mnie nastrój: "chcę do domu" niewiele jest zdjęć.
Zdjęcia robione w pokoiku: krzyż na ścianie, widok z okna na kościół i klasztor oraz Lucyna, która okazała się szybsza od migawki aparatu:
Aby obejrzeć zdjęcia klika się w fotkę i otwiera się galeria z możliwością powiększania.
Tego dnia wieczorem rozmawiałam z Przełożoną, oddałam habity ( nieco sfatygowane) podpisałam dekret otrzymany z Rzymu zwalniający mnie ze ślubów karmelitańskich oraz pismo zawierające błogosławieństwo na dalsze próby zorganizowania życia czyli "pustelniczenie" jak to określiła jedna ze znajomych na fb.
Już jako Anna bez s (małe) bo duże mi zostaje ( nazwisko ) poszłam spać i spałam spokojnie do rana.
Rano wymeldowanie - można było zrobić to na miejscu, w Popielowie. Potem ZUS. Gdyby nie Lucyna mój dobry "anioł stróż" siedziałabym tam do zamknięcia urzędu - bo co jakiś czas, po odejściu od okienka dla wypełnienia formularza trzeba było naciskać jakiś przycisk by otrzymać numerek aby móc rozmawiać z urzędniczką. Nie mogła ze mną rozmawiać chociaż nic nie miała do roboty póki mój numer się u niej nie wyświetlił.
W lesie żyje się prościej...
Po obiadku u Sióstr ( nie pamiętam co było ) przyszła po nas moja przyjaciółka Basia i chociaż sama niezbyt zdrowa prowadziła do siebie zieloną stroną miasta. W pewnym momencie był mur, który pamiętał jakieś bardzo odległe czasy, nie pamiętam już jakie i tu Lucyna zrobiła nam zdjęcie na moim aparacie i to jedyne co mam, widać moją zmęczoną gębę - buty też miałam niezbyt odpowiednie - niewychodzone.
Lucyna w międzyczasie zrobiła mi wykład jakie to buty bierze się na wycieczkę czy pielgrzymkę. Tłumaczyłam się, że ja nie na pielgrzymkę ino z lasu do wielkiego miasta, chciałam być po miastowemu...
U Basi zjadłyśmy drugi obiadek (cóż to dla Hobbita, drugi obiadek...pestka )
był bardzo pyszny na pewno były pyszne ziemniaczki z koperkiem, mięseczko w sosiku. Był też deser taki dobry owocowy przecier, który zjadłam tak szybko, że zapomniałam z czego się składał. Coś pomarańczowego i z imbirem. Dostałyśmy też żurawinę w słoiczkach. Zjadłam ją w domu łyżeczką ze słoika w ciągu dwóch dni ... może to większe zapotrzebowanie na witaminy????
A tu kilka zdjęć od Basi, moja gębusia wyczerpana sesją zdjęciową - bo przecież chciałam - do domku..
No może tą najbardziej zmęczoną twarz moją sobie daruję.
Spałyśmy trochę gorzej, ale to może pełnia księżyca albo zbliżająca się zmiana pogody.. Byłyśmy w Łagiewnikach ale nie zrobiłam zdjęć.
A to cytat z fb:
No tak chwilowo nie mam innego zdjęcia - a trzeba to napisać. Po długim namyśle i modlitwie zdecydowałam się tutaj pod lasem zostać. Minął czas mojego pobytu poza klasztorem i trzeba było zadecydować. Chciałabym zostać pustelnicą,czas pokaże. Jak na dzisiaj nie jestem już siostrą karmelitanką i nie przysługuje mi już tytuł Siostry... Cóż mogę zostać Ciocią całego świata, jak mówią o kapelanie Sióstr Karmelitanek w Krakowie na Łobzowie - wujek całego świata ...tak to obecnie wygląda, ja też. To zdjęcie z zeszłego roku. Mam aktualne ale na nim wyraźnie widać jak jestem zmęczona. To zdjęcie z wyjazdu do Krakowa w sprawach urzędowych Jestem z przyjaciółką Basią na tle muru który coś odległego pamięta, ale ja nie pamiętam. Nawet zielona strona miasta mnie znużyła ( buty miałam nieodpowiednie Emotikon smile )
Odpowiedzi część nie będę wszystkich zrzucać - to tylko dla dodania kropki:
Jak wróciłam zmęczona lecz radosna nie było już kulawej kury i wszystko wróciło do normy. Koty zauważyły, że mnie nie było, potem, że wróciłam - nie było szału... Wszystko w normie. Czas wziąć się w garść.
Ja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz