Miała być gwałtowna burza, ale spadł deszcz, miarowy, szeleszczący w konarach drzew. Pewnie drzewa śpiewały hymn wdzięczności.
Ja? Taki mały cyrk. Gdy zaczynało padać kwoczka była blisko swego gniazda i udało mi się ją zagonić, ale z tyłu zostały trzy kurczaczki... Gdy straciły mamę z oczu postanowiły wrócić do miejsca możliwie najbezpieczniejszego czyli pod świerk na drugi koniec podwórza. Pomyśleć, takie krótkie nóżki a tak szybko biega. Ja za nimi i tak naokoło świerka aż pojedynczo udało mi się je wyłapać i dostarczyć kwoce do gniazda. Deszcz nie był zbyt duży ale wyglądałam jak topielica, z sukienki lała się woda. Trzeba było się natychmiast przebrać.
Podlotki kurze nie za bardzo chciały wracać do kurnika. Koguciki z daleka wyglądały jak bażanty.
W pośpiechy aby się zagrzać, wciągnęłam na siebie wściekle pomarańczowy sweterek... Najpierw w kurtce przeciwdeszczowej usiłowałam przekonać kurki do powrotu do kurnika, za mało przekonywająco; zresztą mocniej się rozpadało. Wróciłam do domu
- jak chcecie moknąć to moknijcie - powiedziałam im na odchodnym - a przez okno zobaczyłam, że wróciła jaskółka a ja zamknęłam kwokę, która mieszka razem z jaskółką. Mało brakowało, że boso pobiegłabym wołając: Jaskółeczko, poczekaj, już otwieram, po zamknięciu spostrzegłam, że kurki boją się mnie... no tak, zrobiłam się na lisa.
Znowu musiałam się przebrać i przypomniałam sobie, że lisowi też trzeba coś zostawić na kompostowniku, kaszę psią lub stary chleb...
Tak, myślałam, że gdy spadnie deszcz i nie będę musiała podlewać to będę mogła dużo napisać, poczytać i jeszcze wcześnie pójść spać. Jeszcze chwila a zastanie mnie tu północ, ale komary postanowiły mnie dziś zjeść. Nie wiem co ze mnie do jutra zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz