Chociaż jest późno, dokładnie 22. 22 (prawie ) to postanowiłam zapisać coś dzisiaj. Jutro o świcie znowu trzeba wstać, nie mogę sobie pozwolić teraz na dłuższe poranne spanie. A to z powodu zamkniętej w składzie kwoki i jaskółek.
Zamknąć trzeba bo grasuje tchórz albo kuna, poza tym jest lisek, stały bywalec.
Właśnie on jest dzisiaj głównym bohaterem dnia, chociaż jeśli chodzi o bohaterstwo to należy się kogutowi Beta z tylnej straży oraz nastoletniemu kogutkowi co dobrze jeszcze pać nie umie.
Właśnie musiałam przerwać pisanie ( a ufałam, że ten dzień już się skończył )
przez otwarte drzwi od ganku dotarł do mnie dźwięk: kocury będą się prać! Gdzie? Latarka i w drogę - gdzieś za stodołą. Gdy doszłam, nie musiałam zbyt interweniować - Biszkopt dał drapaka do stodoły - już mu kiedyś tłumaczyłam, że nie dam mu jeść jak nie będzie grzeczny...chociaż kto wie, który zaczął. Dorunio za to zrobił w tył zwrot i zniknął pod stertą drewna. A ja zobaczyłam kilka świetlików. Dawno ich nie widziałam.
Ciągle coś mnie swędzi i gryzie. Pod lasem i na łąkach tak bywa. Gdybym nie była tak bardzo zmęczona posiedziałabym dłużej na podwórku wsłuchując się w odgłosy lasu, ale one mieszają się z odgłosami oddalonej nieco wioski i szosy, choć podrzędnej ale ruchliwej.
Kiedy mi mówią, że tu tak cicho, dziwię się bo przecież wciąż są jakieś odgłosy obce. W tej chwili słychać było nawet tu strzał, ktoś poluje albo tylko pilnuje pola, możliwe, że mojego psa już nie ma. Wdał się w jakąś podejrzaną komitywę
Wracając do opisu dnia: rankiem często czuję się równie zmęczona jak wieczorem, dzisiaj miałam na 7 - ą pojechać do Popielowa, ale zmarudziłam, potem siedziałam na ganku z garnuszkiem kawy, a tu kurki i kotki głodne.
Kurkom siekałam buraczki z przerywania grządek, które Ola dwa dni temu przywiozła. Troszkę dla mnie na zupę reszta kurom razem ze śrutą.
Oczy mi trochę ropieją i łzawią, może coś w lesie pyli. Wczoraj suszyłam siano.
Dziś też. Podobno przymiotno kanadyjskie jest dobre na to ale tu blisko kwitnie właśnie przymiotno białe, trochę zajęł mi czasu sprawdzenie zastosowania w ziołolecznictwie. Znalazłam kanadyjskie lecz przymiotno białego nie. Kwitnie też bniec biały - to ciekawe zioło i podobno można jeść kwiaty...
Kwoka, prawdziwa opiekunka kiedy uważa, że powinnam nakarmić kurczaczki leci za mną z gdakaniem, a małe za nią ze świergotem, kiedy uzna, że czas na lekcję szukania pokarmu to chociaż podtykam tackę ze smakołykiem kwoka odwraca się tyłem i grzebiąc w ziemi woła dzieci. Zabawne jak przed nią staje rządek małych łebków zaglądających do dziurki w trawie. Kwoka wygląda biedni, w obronie małych straciła ogon, mało je, z tego co podaję małym prawie wcale nie rusza, czsem bierze coś w dziób i drobiąc rzuca najmniejszemu pod dzióbek. Dziwne za to widziałam, że dorosła kura potrafiła kwoce zabrać coś spod dzioba gdy wołała kurczęta. zeźliło mnie to naurągałam tej wrednej kurzyce, one wiedzą, że nie wolno im tak ale gdy nie patrzę dalej swoje.
Za stodołą jest małe pastwisko, tam miałam kopę siana do przesuszenia, zamierzałam przewrócić ale kury właśnie tam poszły i skryły się w cieniu mirabelek, myślę, nie będę ich płoszyć pójdę z drugiej strony stodoły, nagle kury rzuciły się z krzykiem do ucieczki, więc ja niczym sarna przeskoczyłam kompostownik i biegnę tam gdzie były - i co? Lis trzyma za grzbiet koguta i ciągnie do siebie. Krzyczę" oddaj koguta!!. Lis stanął, jakby mu szczęka opadła ze zdumienia, kogut uciekł tylko pióra fruwały i kilka zwisało z pyska lisa. Lis zrobił dwa kroki do mnie i ja dwa kroki do lisa. Zdecydował się na odwrót do lasu.
- Czyżby on myślał, że to ja odjechałam z domu na rowerze? Asia była, wzięła rower i pojechała sprawdzić czy są jagody w miejscu, które zna...
Poszłam sprawdzić jak się ma kogut, chyba dobrze, nieco oszołomiony i bez pewnej ilości upierzenia ale się trzyma, od koguta Alfa też nieraz dostał, należy do tylnej straży.
Wracam aby zająć się sianem, a słońce praży, ( mówiłam do Asi, przez chwilę zastanawiając się, czy też nie pojechać na jagody, że w samo południe nic tu się nie dzieje, że lis tylko rano i wieczorem...) patrzę a lis wraca, stoi i patrzy na mnie jakoś niezbyt wystraszony, ale poszedł. Przewracam to siano, w połowie coś miauczy - to czarna kotka daje znać, że ukryła się w sianie, więc pogłaskałam kotka, przeprosiłam za obudzenie i zostawiłam tymczasowo to siano aby nie przeszkadzać kotu w sianowej kąpieli...
Podejrzewałam, że lis tymczasem podejdzie do grupy młodych kurek ukrywających się za domem pod krzakami bzu, forsycji i jaśminu oraz świerkiem. Tam też przebywa najczęściej kwoka z małymi i o nią najbardziej się boję. Kilka dni temu usiłowała wygonić lisa swoim dziobem, gdybym nie nadeszła małe zostałyby sierotkami. Tłumaczyłam jej później że tego chcemy uniknąć, a małe podczas tej maminej szarży na lisa siedziały na gałęziach bzu niczym wróble.
Gdy Asia przyjechała weszłam z nią na chwilę do domu by dać jej coś do picia... Oczywiście w tym momencie pojawił się lisek. Chyba żadnej kurki nie złapał. Schował się za lipą. Żal mi się go zrobiło, że taki zdeterminowany, nawet żałowałam że nie pozwoliłam mu zabrać tego koguta ( nie lubię kogutów, nawet tych z tylnej straży). Musi być bardzo głodny. Gdy szłam do niego zatrzymywał się na chwilę i żałośnie patrzył.
Za chwilę postanowiłam napompować zapas wody do podlewania, niedaleko jest kępa bzów gdzie często kryją się przed słońcem kury, stamtąd wyszedł mały kogucik zapiał po swojemu cienko i zaczął iść przed siebie, dziobem wskazując kierunek. Myślałam, że to któryś z kotów a tam w trawie czaił się po raz trzeci lis. Wtedy pojęłam trzeba dać mu po prostu jeść, raz mu dałam na starym talerzu za siatką w ogrodzie, czasem zostawiałam coś na kompoście. Wzięłam kocią puszkę z karmą, ale koguciki biegły za mną więc im to wysypałam na miskę i rozprawiły się z karmą w mig. Wzięłam więc suchą karmę psa, której pies i tak nie chce jeść jak ma coś lepszego, wysypałam dobrą porcję na miskę. Może to pomogło bo chociaż musiałam przetransportować wysuszone siano do obory nie napotkałam więcej lisa, bałam się o kwokę, która ma gniazdo przy wejściu do składu narzędzi ale nie mogę zamknąć drzwi przed zachodem słońca ze względu na jaskółki, jednak lisa nie było widać. Jak już pozamykałam wszystkie drzwi za kurami poszłam na ogróg po coś zielonego dla kur na rano, słyszę coś chrobocze na dachu wiaty nad drewnem. Weszłam na murek kompostownika, zdaje się, że to tylko kotka Filuś. Wiata pokryta jest blachą, od niej odbijały się odtatnie promienie zachodzącego słońca, Filunia była cała zanurzona w srebrzystym świetle i ponieważ sama jest szara, wyglądała bardzo baśniowo. Zawołałam ją, za chwilę patrzę a ona już na trawie męczy jakiegoś gada. W szarości szybko zapadającego zmroku pod lasem nie mogłam stwierdzić czy to zaskroniec czy żmija.
Wcześniej musiałam wydłubać sobie kolejnego kleszcza z bardzo delikatnego miejsca. Ile to już kleszczy?
Muszę koniecznie jutro sprawić sobie jakąś miksturę odstraszającą, tak naprędce, obym nie zapomniała, bo mnie zjedzą, pies też do domu przynosi.
Kiedy zmęczona krążeniem po słońcu wyglądając za lisem, usiadłam w chłodnym pokoju, usłyszałam jakby głośne pukanie, zdziwiłam się bo drzwi są szeroko otwarte... To pies obudził się na poddaszu ( ostatnio tam chodzi spać) i machając ogonem puka - a ja tu mam przeprawę z lisem ( Może on z nim w komitywie???)
Jeszcze tylko ze zdarzeń byli geolodzy by zrobić pomiar poziomu wody w studni bo badają poziom wód gruntowych.
Chyba jutro będzie trudno wstać... Jutro będzie o bniecu czyli lepnicy rozdętej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz