poniedziałek, 7 marca 2016

Tyle miałam planów na dziś

Zazwyczaj jak rankiem się budzę, najpierw przypominam sobie jaki to dzień dziś przypada w kalendarzu, potem robię wstępne planowanie.
Podczas ubierania i rozpalanie w piecu ( muszę sobie przypomnieć te modlitwy staro-irlandzkie na ten moment )  układam sobie plan działania, jak to M. Teresa ( z mojego klasztoru ) mawiała: - gryplan. Taki dokładniejszy gryplan.
Po czym zabieram się do czegoś całkiem innego.
To nie jest dobre, to muszę rozpracować, poprawić, zniwelować albo co innego z tym faktem zrobić ( albo nie robić planów?)

Dzisiaj miałam dużo drewna narąbać, trochę posprzątać i napisać kilka listów. Tak. Miałam nigdzie nie jechać...
Pojechałam do znajomej bo musiałam odebrać kartę z tajemnicą różańcową o czym o świcie zapomniałam. Troszkę się rozgadałam...
Może będę więcej pisać niż mówić? Może mi się to uda? Albo więcej pracować? Albo po lesie chodzić? Tylko kto będzie to towarzystwo pilnować?
Te zdjęcia poniżej są oczywiście stare gdzieś z okolicy września - nawet nie pamiętam, czy je tu umieszczałam

Kogut wyjadający winogrona:



Łatek zwany Łajdakiewiczem z Kacprem ale nie można poznać czy to Alfa czy Beta czy Omega (są trzy koguty bardzo do siebie podobne ale o różnej sile żywotnej wszystkie są Kacpry ) - pomyśleć, że łaciaty jest podejrzany o pozbawienie życia kury u sąsiada odległego o prawie kilometr drogi...


Im wyżej która "kuma" siądzie tym ważniejsza się wydaje:


Od maja zeszłego roku, gdy to siostra moja Ola potrzebowała ( pomimo moich protestów ) przywieźć 35 kurczaków zielononóżek ostało się na dzień dzisiejszy sztuk 23. Trzy koguty a zadziorne to, i dwadzieścia kurek, w tym jedna moja chorowita kurusia "dziobnięta" oraz druga kulawa.
Kiedyś była taka ( na ręku siostry mojej Asi )

Nie chodziła, straciła władzę w nogach, nie rosła, widać, że nie ma grzebienia. Nie mam jej obecnego zdjęcia ale niewiele się różni od mniejszych kurek. Grzebyk jej urósł ( jest tak 3 miesiące do tyłu wobec swoich siostrzyc ) poznaję tylko po cieńszej szyjce i rance na szyi od dziobania przez kurzyce siostrzyce...

A tu kura zainteresowana ogórkami i kuruś moja w głębi, gdy już próbowała chodzić ale musiała się chować przed innymi kurami


Kurusię leczyłam min listkami oregano i listkami mlecza. Skoro pani Popławska w obozie koncentracyjnym mogła się wyleczyć samym mleczem to sądziłam iż uda mi się to z kurusią


Zdaje się, że poza leczniczymi listkami ważne było usunięcie pzyczyn stresu, albo zminimalizowanie czyli odseparowanie od dziobiących ją kur i zapewnienie spokojnego i ciepłego kącika.

A tu księżniczka nasza Kokusia z niewiadomych przyczyn lubiła siedzieć w miednicy pod studnią. Miednice miały łapać wodę deszczową z deszczu, który praktyczne wcale nie padał tego lata, albo mało i rzadko...


To tyle opowieści o miejscowym zwierzu...
Czas więc zakończyć opowiadanie wspomnieniowe, czas już minął a wyczerpałam go na przeglądaniu bloga, którego kilka lat ( może dwa ) czytywałam. Pani pisze obszernie i ciekawie. Prowadzi też kursy fotografii min kulinarnej. To ostatnie nie wiele mnie interesuje. Zazwyczaj szukam przepisów na potrawy zdrowe, składające się z roślin rosnących tuż pod ręką, najlepiej w polu wśród chwastów i łatwych do wykonania. 
Wyznawcy Kriszny to zapewne bardzo dobrzy ludzie chociaż sama religia tej grupy ludzi niezbyt mnie interesuje, jest zbyt daleka, za bardzo "wschodnia" 

Chciałabym mieć taki domek w lesie- 


Blog o którym wspomniałam to : http://www.greenmorning.pl/














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz