czwartek, 19 lutego 2015

Nic nie napisałam

Miałam dużo napisać, całą rowerową wycieczkę do Popielowa i jeszcze o czymś ale nie napisałam. Przeglądałam różne strony o roślinach, o dzikiej roślinności a także usuwałam ze skrzynki mailowej powiadomienia o wpisie na stronach modlitewnych np
https://www.facebook.com/groups/135461673198310/

Okazuje się że bardzo wielu ludzi potrzebuje modlitwy.

Czy to ważne co chciałam napisać? Zabawne może jak pies Łatek miskę z nie zjedzonym jedzeniem zakopał w sianie a Chudopiszcz choć chciałam go przepędzić schował się do stodoły i przez dziurę we wrotach podglądał jak ja i kotki chodzimy po podwórku, czy to potrzebne? Znaczy - pisanie.
Myślę

poniedziałek, 16 lutego 2015

Wiosna ciepła potrzebna od zaraz

Dziś już nie było szronu ani słońca tylko chmury i silny wiatr co oznacza chłód. Rankiem zabrałam się do rąbania drewna i porządkowania poddasza jako że obiecał wreszcie przyjechać kominiarz.
Koło południa, gdy zaczęłam już wątpić i obmyślać jakby tu wyrwać się do wsi na zakup karmy dla kotów, właśnie otworzyłam ostatnią puszkę, a Chudopiszcz ma dobry apetyt, nie chcę mu ograniczać jedzenia bo śpi w stodole a tam jest dość zimno - wtedy zajechał samochód pod bramę. Zatrąbił. Wysiadł jeden kominiarz, potem jeszcze dwóch. Zapewne kominiarz - senior, kominiarz - junior oraz kominiarz pomocnik.
Starszy zapytał - pani dzwoniła?
ja - tak. Czy panowie mają drabinkę bo na strychu nie ma...
Starszy (gotowy z powrotem wsiadać do samochodu) powinno być wszystko przygotowane, jak nie ma dojścia wracamy!
ja - poszukam, niech panowie obejrzą wszystko.
Przytaszczyłam jakąś drabinkę drewnianą. Młodzi byli ochotni do pracy, zanim przyniosłam drabinkę, pociągnęli się na rękach i już byli na dachu, starszy był ciągle na nie i wynajdywał stale utrudnienia.
Obejrzeli od strychu po piwnicę  - przy piecu w którym teraz palę starszy mruczał, rura zgniła, trzeba wymienić...
Potem poprosił o numer telefonu do właścicielki, ale Ola była na szkoleniu i nie odbierała. Niech do nich zadzwoni to powiedzą co trzeba zrobić i nie powiedzieli mi czy w piecu gdzie rura zgniła można palić. Nic mi nie powiedzieli, poszli.
Gdybym nie miała zaufania do panów strażaków ( pomimo że zapomnieli zamknąć otwory w piwnicy ) to bałabym się zapalić w piecu. Zapaliłam ale już tylko na dole, w kuchni i jednym pokoju.
Wiatr wieje więc pomimo palenia nie jest zbyt ciepło.
Miałam jeszcze trochę narąbać, wyprać zamoczone pranie ( ręcznie), nakarmić koty i psa - gdy zaczęły mi drżeć ręce, raczej mięśnie rąk, jakoś tak, że trudno nawet łyżkę utrzymać w dłoni. Czasem tak mi się dzieje i nie wiem dlaczego.
Nie pozostawał nic innego jak tylko położyć się na chwilę. Najmniejsza kotka Fili położyła się obok mnie, jakby mnie pilnowała.
Jednak trzeba wstać, nakarmić zwierza, ptakom sypnąć trochę na wieczór i rano.
Ktoś powie: powinno się to zbadać... skąd wezmę lekarza, który zechce wysłuchać moich opisów odczuć.
Gdy Ola przyjechała, fakt była zmęczona, niewyspana a ja często opowiadam nieco chaotycznie. Opowiadając co pani Wiesia mówiła na temat kominiarza, mówiłam jednocześnie, że jechałam z nią do ortopedy.
Ola zapytała po co do ortopedy, - bo pani doktor dała skierowanie - byłaś u lekarza? z czym? - jak to, przecież boli mnie ręka - a ja myślałam, że udajesz...
Było to powiedziane jakby mimochodem, nie wiedziałam czy to taki żart, więc też puściłam jak to mówią: "między uszami" - ale w pamięć zapadło, jak drzazga. Kiedy przypadkiem zrobię jakiś ruch, że z bólu prawie siadam na ziemi, mówię sobie: przecież tylko udaję.
Dlatego ja muszę przejść tą dietę i wyleczyć się postem, postem Daniela.
Jutro rano znowu muszę narąbać drewna a klocki są coraz bardziej sękate, bo gdy byłam przeziębiona i miałam mało siły wybierałam najbardziej proste i suche. Więc niech już przyjdzie wiosna, ciepła wiosna



niedziela, 15 lutego 2015

Poranki od kilku dni są ślicznie szroniaste... Nie mam aparatu aby tą śliczną szroniastość sfotografować, bo Zuzia pożyczyła na świąteczne fotografowanie i jakoś nie dojechała, nawet nie wiem czy zdrowa, czy też nie?
Stare zdjęcie czyli zeszłoroczne, może ie tak piękne jak rzeczywistość:


Może z promieniami słońca:


Rano jest dość mroźno, około -5 stopni. O godzinie 5,30 - 6,0 wychodzę aby do stodoły zanieść jedzonko Chudopiszczowi, który już przestał być chudy, aby nie czatował gdzieś za rogiem i aby moje kotki mogły swobodnie rozprostować łapki i pobiegać...
 Dzisiaj taka spokojna piękna niedziela, bez rąbania drewna, można by po lesie połazić z psem, ale czekałam na gości ale nie przyjechali, nie mają zwyczaju dzwonić, że na przykład plany się zmieniły albo po prostu im się nie chce. 
Myślę, że odtąd nie będę czekać, tylko postaram się realizować plany na dany dzień. Spacer po lesie jest utrudniony obecnością kotów.

Ale nazbierałam kilka ładnych gałązek świerkowych na herbatkę - inspirację stąd  Las moim domem i najlepszym przyjacielem

Ugotowałam krótko całe gałązki ( końcówki ) na początku herbatka jest raczej przejrzysta i ma miły aromat, smak ożywczy, taki powiedzmy "leśny" po jakimś czasie nawet jeśli jest odcedzona a stoi na piecu ciemnieje i nabiera koloru czerwonobrązowego i smak staje się mocniejszy jak mocniejsza herbata typu lipton ( nie znam się na gatunkach herbat )

A u Herbiness : Polskie banany spotkałam takie cosik 

Już wcześniej czytałam o zdrowotnych wartościach leszczynowych kotków ale nigdy nie próbowałam. W piątek zerwałam kilka bardziej rozwiniętych. Te najbardziej żółte są wysoko gdzie najwięcej słońca dochodzi. Spróbowałam, da się jeść, może nie koniecznie bananowe ale w smaku trochę jakby trawiaste, gdyby zanurzyć w jakimś syropie to nawet byłoby smakowite. Polałam kilkoma kropelkami miodu, zyskały na smaku. 
Mimo ich leczniczych właściwości nie decyduję się na zbieranie ( można je ususzyć i parzyć jak herbatę ) niech leszczyna wyhoduje sobie orzeszki. Zeszłego lata było bardzo sucho i większość orzeszków opadła nim zdążyły dojrzeć, widziałam kiedyś bardzo zdenerwowaną wiewiórkę gdy nie znalazła na krzewie tego co szukała...


Niech znajdzie i w tym roku, lubię te zwierzątka, nie ma ich tu zbyt wiele.

Pięknie wygląda z oddali dom na tle szarego lasu. Czerwony dach i cegła a z komina snuje się ku niebu sinawa smużka dymu. Zachęcające.
A kiedy tak patrzę przypomina się tekst z apoftegmatów czyli opowieści o pustelnikach:

Kiedyś w Sketis wydano polecenie: „Przez ten tydzień macie pościć". Otóż tak się złożyło, że do abba Mojżesza przyszli bracia z Egiptu, a on przygotował im skromny posiłek. Jego sąsiedzi zobaczyli dym i donieśli duchownym: „Oto Mojżesz przekroczył polecenie i gotował u siebie posiłek". Oni odpowiedzieli: „Pomówimy z nim, kiedy przyjdzie". I w sobotę - ponieważ znali świątobliwe życie abba Mojżesza - powiedzieli mu wobec całego ludu: „O abba Mojżeszu! przekroczyłeś przykazanie ludzkie, a zachowałeś Boże".


A zbliża się czas Wielkiego Postu...

Kotki posnęły, jutro czeka mnie nowy dzień pracy i znowu trzeba będzie rąbać drewno, dobrze, że dziś nie musiałam... bo dużo na raz już nie potrafię. Zaczepiłam ramieniem o parapet okna i bardzo rozbolało, czas rozpocząć leczenie postem.


wtorek, 10 lutego 2015

Pojechałam więc do Brzegu

Wczoraj zadzwoniła jedna z przyjaciółek, że jest jedno wolne miejsce u ortopedy i abym na dziś była gotowa jechać. Jak mus to mus.
Asia miała przyjść, myślałam o 10-ej. Przyszła około 8,30. Trochę narąbałam drwa na zaś, rozpaliłam w piecach, ale zapomniałam przygotować Asi jakieś jedzenie. Nawet nie zostawiłam na stole żadnych herbatników... Przykro mi...
Miałam być o 11-ej na przystanku autobusowym. Pojechałam na rowerze, głównie dlatego aby żaden zwierz domowy za mną nie szedł, ale chyba były to zbędne obawy. Droga nie była odśnieżana wobec tego pod śniegiem tworzyły się śliskie kałuże i musiałam całą drogę ów rower prowadzić. Po szosie można było już jechać. Rower zostawiłam u Cześki, która mieszka obok przystanku. Zajrzałam do niej i okazuje się, że jutro idzie do szpitala na badania.
Wiesia przyjechała oczywiście punktualnie. I rozpoczęła się podróż do miasta Brzeg. Zakłócałam jej uwagę opowiadaniem o ostatnich wydarzeniach szczególnie o palącej się sadzy w kominie. Powiedziała mi, że drewno do pieca powinno być suche, takie od roku leżące. Hmm...musiałabym mieć go dużo...
Po zrobieniu kilku wstępnych zakupów zjawiłyśmy się w przychodni. Panie rejestratorki coś podebatowały i przydzieliły mi numer 18 zamiast przysługującego mi 39. Pierwsze radosne zaskoczenie gdy zapytałam kto przede mną okazało się, że właśnie wychodzi z gabinetu osoba z numerem 17.
Lekarz trochę był zdziwiony, że mojej karty nie ma przed sobą na biurku ale szybko przeszedł do zbadania czyli poruszania moją ręką, która mówiła: "chrup, chrup". Zapisał lekarstwa przeciw zapalne i przeciwbólowe i polecił przyjść za 3 tygodnie... Za 3 tygodnie! Magiczna cyfra, te trzy tygodnie po których pacjent prawie leżący wstał by pójść wykąpać się w przerębli, o czym wspominała pani dr Ewa Dąbrowska.
 Rozpoznaję to jako znak, sygnał do rozpoczęcia kuracji warzywno-owocowej pełną parą a nie częściowo tylko. Bo nie wierzę aby te leki mogły mi pomóc, chociaż Wiesia mi je wykupiła i zobowiązała do ich zażywania.
Potem były perypetie u dentysty, gdzie wybrała się Wiesia i jestem bardzo wzruszona faktem, że przełożyła sobie wizytę, którą miała mieć wczoraj aby ze mną pojechać dziś do ortopedy. Przy tym przekładaniu zaszły jakieś nieporozumienia, ale młodzieniec pewien wielce szlachetny przepuścił Wiesię i tak nie musiałyśmy czekać gdzieś do prawie 15-ej tylko wcześniej wyszłyśmy stamtąd i pomaszerowałyśmy na obiad.
Wprawdzie ja z niepokoju już straciłam apetyt - cóż w domu może się dziać podczas tak długiej mojej nieobecności. Przecież Asia w końcu musiała pójść do domu, a kotki zostały na zewnątrz. Dobrze że nie było ani mrozu ani deszczu.
Kiedy tak szłyśmy przez miasto czułam jak narasta moje znużenie, że nie lubię miasta nawet tak niedużego jak Brzeg i że wolałabym już przez ten czas rąbać drewno. Jeszcze jedna apteka i już! A jednej aptece - ziołowej przywitał mnie wspaniały korzenny zapach. Tu kupiłam sobie kozieradkę. Muszę sobie odpisać na co pomaga kozieradka poza wodą w kolanie, bo pamiętam, że jest dobra dla mnie a jak ktoś pyta na co to to nie pamiętam. Zdaje się, że na pamięć też

Kozieradka

Zacytuję: Wskazania:

osłabienie fizyczne i psychiczne, wychudzenie, zanik mięśni, choroby reumatyczne i zwyrodnieniowe stawów, złamania kości, niedokrwistość, zaparcia, kamica żółciowa, stłuszczenie serca, nerek i wątroby, choroby alergiczne, kaszel, nieżyty układu oddechowego; stany zapalne powiek, spojówek i gałki ocznej (okłady + zażywanie doustne); troficzne choroby skóry (zewnętrznie + doustnie), owrzodzenia skóry, ropnie, przetoki ropne skórne, plamy na skórze, krwiaki, sińce, owrzodzenia błon śluzowych, stany zapalne jamy ustnej, gardła i narządów płciowych, oparzenia, rany, odleżyny; choroba wrzodowa, ostre nieżyty przewodu pokarmowego z bolesną biegunką i bólami brzucha; uprawianie kulturystyki bez wyraźnych efektów przyrostu mięśni, zaburzenia koncentracji i zapamiętywania, niedobór estrogenów, niedoczynność kory nadnerczy.
Do lewatyw: zaparcia, hemoroidy, stany zapalne odbytu.
Do irygacji i nasiadówek: stany zapalne pochwy i warg sromowych, świąd sromu.
Za granicą przetwory z kozieradki zalecane są przy impotencji (niemocy płciowej) oraz w okresie przekwitania (menopauzy), bowiem działają estrogennie. 


Tym razem nie jest to suplement tylko zmielone ziarna. Muszę poczytać jak stosować. Wiesia mówiła, że kiedyś dodawała jak przyprawę do zupy. Sądzę, że to dobry pomysł, dodawać do zupy jak np kurkumę.
Kiedy wyjechałyśmy już z okręgu miejskiego i podmiejskiego i znalazłyśmy się na drodze wśród pól, poczułam się nieco lepiej.
W domu po nakarmieniu kotów, psa i dosypaniu słonecznika ptakom, rozpaleniu w piecach poczułam jak niesamowicie jestem zmęczona. Miałam wielką ochotę położyć się. Zastanawiałam się - skąd ta słabość? Ziewam do tego jak przysłowiowy mops. Zdałam sobie sprawę, że może to być min odwodnienie. Przecież od rana właściwie nic nie piłam a normalnie to dużo piję, bo rozgrzewam się gorącymi napojami. Szybko zaparzyłam zieloną herbatę. I dziękowałam Opatrzności Bożej iż skłoniła Wiesię do kupienia mi jabłek, bardzo soczystych. To one mnie jakoś postawiły na nogi. Zjadłam dwa ogromne jabłka i poczułam przypływ jako takiej energii.
Jutro zamierzam opracować plan mojej trzy tygodniowej kuracji wg dr Ewy Dąbrowskiej

A tu druga strona mówiąca o zastosowaniu kozieradki:

Kozieradka wzmacnia smak i zdrowie

poniedziałek, 9 lutego 2015

Zasypało i zawiało

Rano dzień się śniegiem  rozśnieżył. Śnieżył i śnieżył... Co wyszłam by zmieść ze schodów za chwilę było to samo. Co chwilę wychodziłam by dosypać słonecznika ptakom, bo karmnik mały a ptactwa było więcej niż zwykle bo pewnie i te co sobie zwykle w polu radzą przyleciały na dokarmienie się.
Las tak wyglądał:


Zdjęcie wprawdzie zrobione rok temu ale naprawdę tyle śniegu napadało, nawet sarnę Asia widziała. Widziała też jak Łatek zwany też Łajdakiewiczem wynosił z obory, gdzie jest jego sypialnia i jadalnia, po kilka chrupek suchej kamy i zagrzebywał nosem w śniegu.
A to kombinator! Powiedziałam wczoraj,że nie dostanie nic lepszego jak tego nie zje... Wieczorem i tak dostaje kaszę z kawałkami mięska, które szwagier mi dostarczył.
Pod koniec dnia śnieg przechodził w deszcz i zrobiło się mokrawo, nieprzyjemnie. Mimo to obrządek wieczorny musi się odbyć, czyli dosypywanie słonecznika do karmika, w drugim miejscu dosypywanie pszenicy, któr zjadają głównie wróble i dzwońce. Nakarmienie psa, poklepanie go, przekonanie, że jest bardzo dobrym psem i że jutro pójdziemy na spacer... Potem zajrzeć do stodoły uzupełnić miskę Chudopiszcza. Koty w tym czasie podglądają co robię i czy czasem gdzieś nie idę. Jeszcze drewno na wieczór i rano i można zdjąć kalosze oraz kurtkę i czapkę uszatkę... dołożyć do pieca i usiąść na chwilę poczytać, posłuchać:



niedziela, 8 lutego 2015

W nocy spadł śnieg, wszelkie ślady zostały zasypane, nawet ślady wozu strażackiego. Za oknem mniej więcej było tak:


Wiatr huczał w lesie a na polu unosiły się tumany śniegu. Wychodziłam tylko aby nasypać karmę ptakom i zanieść jadzenie Chudopiszczowi  do stodoły. Nawet pies nie wyglądał ze swego legowiska. Wszystko mnie bolało jakbym to ja całą noc czyściła kominy i jeszcze przesuwała piece. Widocznie długo miałam bardzo napięte wszystkie mięśnie. Nie odważyłam się iść pod ten wiatr. Zostałam w domu. Asia przyszła - miała z wiatrem, ale bardzo zimnym...
Z lękiem rozpaliłam w piecu w kuchni, a potem w pokoju. Ten lęk tak się gdzieś we wnętrzu zakamuflował, że chyba nie wyszłabym z domu na dłużej niż pół godziny - gdyby nie było wichury.
Z pieca w pokoju nie wydobywał się żaden dym, taki wspaniały, przyzwoity piec...
Nic się nie dymi... pomyślałam i przypomniałam sobie jak wczoraj zrozpaczona widokiem zadymionego pokoju i kłębów dymu wydobywających się z pieca na początku a potem długo unoszącej się smużki z drzwiczek pieca, wołałam do moich drogich Zmarłych: Mamy, Taty i Jacka - pomóżcie mi!!!
Cena wysłuchanej modlitwy??? No, jakoś musieli wydobyć tę sadzę z komina...
Tak to wygląda z perspektywy upływającego czasu - Więc nie każde nieszczęście jest tak naprawdę nieszczęściem ( chociaż nie przestaje być cierpieniem ) tylko etapem na drodze przemian czy realizacji życiowych planów - żeby to tak mądrze nazwać.
Myśl ta, trochę zdumiewająca i pozytywna nie przywróciła mi natychmiast sił. Chodziłam to tu to tam czasem zapominając co miałam zrobić, czasem Asia przypominała mi, pomagała... Rzadko używam, ale dziś musiałam zażyć, wykupione ostatnio, lekarstwo przeciwbólowe. 

A za oknem pokazało się słońce i w jego blasku drzewa, zwłaszcza śliwki wyglądały jakby właśnie zakwitły - coś takiego, tylko bez pasa zieleni, zieleń pokazuje się tylko przy samym budynku.



W końcu Asia musiała wrócić do domu a ja zostałam z garnkiem rosołu i makaronu. Młodzi nie przyjechali. Rozumiem, że nie mieli już wiele do roboty jako, że Tomek - szwagier narąbał drwa, a panowie strażacy wyczyścili komin... Jednak mogli dać znać, że nie przyjadą, zwłaszcza, że Tomek wczoraj późnym wieczorem przyjechał jeszcze raz by zobaczyć co się stało i wiedział, że mogę rozpalić w piecu...
Muszę się przyzwyczaić, że oni nie dzwonią, w każdym razie nie dzwonią do mnie. Mama też nad tym jakiś czas bolała, chyba w końcu się pogodziła.

Reszta dnia była cicha i w miarę spokojna, gdy wiatr przycichał, jedynie pies bardzo szczekał, niespokojny. 
W nocy źle spałam, bolało ramię więc teraz spokój przeradzał się w senność. Doglądanie pieców wymaga pewnej regularności. A panom strażakom chętnie przyznałabym nagrodę ale nie mam z czego - nawet rozwiązywanie krzyżówek dziś nie szło.
Ola niebawem wraca 12 II. Czeka ją strasznie długa droga tak ponad 900 km.


sobota, 7 lutego 2015

spotkało mnie, czegom się lękał, (księga Hioba 3 )

Dzień rozpoczął się jak poprzednio opisany, pięknym wschodem słońca, gęstym dymem z pieca i bólem głowy. Byłam już na skraju rozpaczy, że tak nic się nie udaje. Starałam się jednak wyprostować, aby jak w wierszu Norwida spojrzeć nieszczęściu w oczy:

FATUM
I

Jak dziki źwierz przyszło Nieszczęście do człowieka

I zatopiło weń fatalne oczy...

- Czeka - -

Czy człowiek zboczy?

II

Lecz on odejrzał mu - jak gdy artysta

Mierzy swojego kształt modelu -

I spostrzegło, że on patrzy - co? skorzysta

Na swym nieprzyjacielu:

I zachwiało się całą postaci wagą

- - I nie ma go!

Strona z wierszami Norwida jest między innymi Tutaj

Tak właściwie mogłoby się wydawać. Nakarmiłam ptaki, pogłaskałam psa, dałam jeść w stodole Chudopiszczowi i pogoniłam go bo zaczajał się za krzakiem na moje kotki. A potem przyjechały dwie moje przyjaciółki z dużą paczką odzieżowo- żywnościową oraz dobrym słowem i radą. Wypiłyśmy razem herbatę. Było bardzo miło.
Przyszła też Asia, trochę pomogła w porządkach gdy piec dymiący się nieco ustatkował i już nie dymił. Postanowiłam więc zagnieść ciasto drożdżowe by wypróbować przepis na chałkę  Chałka z kruszonką
To dość prosty przepis. Pomyślałam: przygotuję ciasto, będzie rosło a ja potem będę rąbać drzewo. Wtedy przyjechał szwagier Tomek. Przywiózł kawałek mięsa dla psa z dziczyzny, posiedział wypił herbatę i zabrał się do rąbania drewna. Unosiłam się wewnętrznie w podziękowaniach ludziom i Niebiosom za wszelką pomoc... Ciasto się piekło a ja nosiłam drewno na ganek by je potem posortować. Pomyślałam: jeszcze tylko pomyję naczynia i na chwilkę muszę się położyć. Nagle spostrzegłam, że w kratce wywietrznika nad piecem jest ogień. Więc zapaliło się w kominie! Wybiegłam na podwórko, było już ciemno, z komina unosił się płomień i iskry. Wiatr się też zerwał, wyglądało dla mnie przerażająco. Zadzwoniłam na 112. Przyjechali nasi chłopcy z OSP Karłowice, biegali od komina do piwnicy, obejrzeli każdy piec, czynny i nieczynny, jakiegoś wlotu czy wylotu nie znaleźli, ale przykazali wezwać w najbliższym czasie kominiarza...
Dopiero teraz poczułam jak naprawdę jestem znużona.
Najlepszy był rudy Dori, kocurek całą akcję przespał spokojnie w kuchni na fotelu. Gdy panowie odchodzili poszedł sprawdzić co właściwie się stało.
Tylko Kokusi ślicznej nie mogłam się dowołać


Jest bardzo czujna i za lada niepokojem daje susa w krzaki, jest też nieufna, nie łatwo ją przywołać, a jest noc i zimny wiatr. Na szczęście wróciła ostrożnie.
Na tym zdjęciu rozwiązuje za mnie krzyżówkę. Postanowiłam spróbować szczęścia w rozwiązywaniu a nuż wygram cośkolwiek... na karmę dla ptaszków i kotków. Już późno może uda się zasnąć, chociaż czuć dym w domu, to nie taki ogniskowy dym...




czwartek, 5 lutego 2015

Mimo wszystko jest Dobro

Dzień rozpoczął się przedziwnym widokiem. Od wschodu, spoza lasu wschodziło złotawe słońce, początkowo nieśmiało wychylało się spoza niezbyt gęstych chmur. Po przeciwnej stronie, od pola i wioski zalegała gęsta mgła. Nie było widać lasku wrzynającego się klinem w pole, ani zabudowań wioski, ani wieży zamku, ani też kościoła. Tylko nad pasem mgły unosił się szeroki pas szarych chmur - a nade mną coraz bardziej jaśniejące niebo. Piękny widok ale zimno pognało mnie z powrotem do domu. Miałam nieco planów na dzisiaj. Ochoczo pościć i drwa rąbać, coś posprzątać... A piec dymił więcej niż dotychczas, co bardzo obniżyło moje samopoczucie. Trzeba było wietrzyć, zimno wśliznęło się do domu. Nieprzyjemnie. Rozbolało ramię o dodatkowy typowo reumatyczny ból w okolicy łokcia. Powrócił kaszel, ale wcześniej niż zwykle przyszła Asia. Usiłowała dowcipem podnieść mnie na duchu - odnośnie pieca, co pogarszało moje samopoczucie. .
Chudopiszcz, kocur przybłęda usiłuje wejść do domu. Żal mi go, ale nie mogę pozwolić, bo wystraszy moje kotki. Musi spać w stodole, jedzenie mu tam zanoszę. Gdyby mokra karma zamarzła ma jeszcze trochę suchej.
A Asia zapomniała o mojej diecie i przyniosła chleb oraz słodką bułkę. Zjadłyśmy ją po połowie.
Do karmnika przyleciał dzięcioł zielony albo zielonosiwy - trudno określić bo obserwowałam go z dużej odległości.

To zielony


A to jest zielonosiwy





Coraz bardziej jestem klapnięta, coraz mniej mam nadziei na zmianę oraz coraz więcej zacięcia by radzić sobie mimo wszystko i nie liczyć zbyt na ludzką pomoc. Ludzie jak ulotne cienie. Ale Dobro zapisane jest we wszystkich przestrzeniach świata.


środa, 4 lutego 2015

Zimno - piec dymi

Jakby powtórka z historii. Znowu dymi z każdym dniem bardziej. Potem trzeba wietrzyć. I jest mi zimno. Rano w pokoju, w którym wczoraj dość długo się paliło, było 15,5 stopnia. Gdyby nie to że spałam w dwóch swetrach to pewnie ramię byłoby zdrętwiałe.

Niewiele dziś mi się udało. Najpierw nie mogłam utrzymać właściwego rytmu pracy, potem niezbyt udało się z postanowioną dietą. Asia przyniosła mi zrobione przez siebie pierogi. Nie chciałam jej odmówić. Włożyła w to serce...
Muszę być jednak stanowcza, gdy chcę uzyskać jakieś wyniki.

To ciągle obolałe ramię jest wielkim ciężarem a poza tym nadwrażliwość na zimno. Czy to miażdżyca?
Rąbię drewno, ale to zajęcie, gdy klocki są równe i drewno w miarę suche, nie męczy bardziej niż inne zajęcia. Zamiatanie. To nie jest ciężkie. Bardzo męczy pranie. Piorę ręcznie. Mycie garnuszków gdy trzeba mocniej potrzeć - woda twarda i łatwo osadzają się np pozostałości po herbacie.

Wieczorem jestem bardzo zmęczona i podatna na przygnębienie. Najchętniej zawinęłabym się w koc i z książką w ręce.

A teraz ponownie słucham drugiej części wykładu pani dr Ewy Dąbrowskiej i coraz mocniej utwierdzam się w postanowieniu wytrwania na tej warzywnej diecie. Muszę do surówek się przyzwyczaić.

Jest tam kilka interesujących przykładów
Jak tylko przyroda ruszy "przesiądę się" na pokrzywę. Muszę pomyśleć jak zorganizować czas by więcej po lesie chodzić.


wtorek, 3 lutego 2015

Smętek

O Błotosmętku kiedyś już wspominałam, postać z książek o Narnii. Nie będę szukać cytatu, bo czasem się zdarza, że gdy szukam jakiegoś fragmentu, zaczytuję się niemal do końca. Tak było dwa dni temu gdy szukałam w Hobbicie wiadomości czy król elfów naprawdę jeździł na białym jeleniu? Wprawdzie nie doczytałam do końca ale jedyna wzmianka o białym jeleniu występuje podczas opisu wędrówki kompanii krasnoludów wraz z Bilbem przez Mroczną Puszczę, gdy zwierzę to przebiega ich ścieżkę, a oni zmęczeni i głodni strzelają do niego z łuku.
Kiedy patrzę na złoto-zachodzące słońce za lasem przypomina mi się właśnie scena z Hobbita ( filmu nie oglądałam )

- Istna iluminacja zaczęła się znów niedaleko nas w lesie: zapalono setki pochodni i mnóstwo ognisk, a wszystkie naraz, z pewnością magicznym sposobem. Posłuchajcie, tam śpiewają i grają na harfach.

Chwilę przysłuchiwali się leżąc na ziemi, potem doszli do wniosku, że pokusa jest nie do odparcia i że trzeba raz jeszcze spróbować, czy nie uda się uzyskać jakiejś pomocy. Znowu się więc zerwali, ale tym razem skutek miał być wręcz katastrofalny. Zobaczyli ucztę jeszcze wspanialszą niż poprzednio; na honorowym miejscu w długim szeregu ucztujących siedział leśny król, w koronie z liści na złocistych włosach, i wyglądał zupełnie tak, jak go Bombur widział we śnie. Puchary krążyły z rąk do rąk, elfy podawały je sobie nawet poprzez ogniska, śpiewając przy tym i przygrywając na harfach. Biesiadnicy mieli kwiaty wplecione w lśniące włosy, drogie kamienie, zielone i białe, błyszczały im na kołnierzach 1 pasach. twarze i pieśni tchnęły wesołością. Śpiewali głośno, czysto i pięknie, kiedy nagle Thorin stanął przed nimi.

a co ze smętkiem? Po prostu jest, jakoś tak we mnie  się smęci. Grypa to czy przeziębienie nie odpuszcza, chociaż może już tak nie kicham ani się nie leje z nosa, więc jest lepiej. Należałoby wyleżeć choróbsko. Nie ma możliwości, chodzę, rąbię po trochu, noszę drwa, rozpalam w piecach - a jedyną właściwie oznaką niżu jest to, że piece dymią. Muszę wietrzyć, więc jest chłodno, więc trzeba więcej drewna, więc smętek się smęci...
A tu by trzeba spojrzeć w niebo...


Pod wieczór gdy słońce zachodziło za lasem rozsiewając pomarańczowe blaski, pięknie wyglądała wioska, zanurzona w pomarańczowym świetle, ale u mnie pod lasem mrok. Śnieg twardy leży na większej części podwórka, cienie długimi pasmami kładą się pod lasem, chłodniej tu ale ptaki radośnie świergocą
Coś podobnego przyleciało dziś do karmika


To jest krogulec zwyczajny, nie był to bardzo duży ptak i niezbyt długo zabawił. Chyba sam karmnik go nie interesował tylko bywalcy. Jastrzębie i myszołowy są większe, 

Ale mogła to być np pustułka


Piszą, że mają około 33 cm "wzrostu" mnie się wydawał trochę większy od gołębia. Widać moje ptaszki poza kotami mają więcej wrogów. 

Kiedy zmęczona próbowałam położyć się na chwilę i przypadkiem położyłam się na lewym ramieniu chwycił mnie ból taki jakby ktoś nagle roztrzaskał mi bark w "drobny mak" Nie mogłam się pozbierać.
Postanowiłam jutro zaczynam próbę


Oczywiście nie mogę się całkiem ściśle trzymać tamtego jadłospisu. Tylko to co mogę tu dostać i w miarę moich możliwości finansowych, które obecnie są raczej minusowe.
Jak zabraknie rozpocznie się post ścisły