sobota, 31 stycznia 2015

Michaś

Jest to imię głębokiego niżu

michaś przyniosł najnizsze cisnienie od-26-lat

 Zapowiadano załamanie pogody, zawieje, zamiecie oraz porywisty wiatr. W nocy u nas zapewne trochę powiało i poprószyło sądząc po niewielkiej ilości śniegu na gałęziach drzew. Na schodkach do ganku śniegu nie było, zapewne wiało od północy i z ukosa.
Pogoda dzisiejsza nie wyglądała na niżową. Rankiem było bardzo spokojnie, chwilami pojawiało się miłe słonko...
Nie, wcale nie tęsknię za głębokimi niżami, na korytarzu i bez tego jest chłodno, a i w kuchni gdy przestaje się palić chłodnieje.
Cieszę się że pogoda jest w miarę stabilna. Nawet z Łatkiem i dwoma kotami przeszliśmy kawałeczek po lesie. Są ślady bytności dzików.
Dawniej lubiłam zawieje i zamiecie śnieżne, ale oglądać z okna ciepłego pokoju, gdy o drewno nie trzeba było się starać.


To nie jest dzisiejsze zdjęcie ( Zuzia pożyczyła sobie aparat fotograficzny ) to zdjęcie robione było w środę popielcową zeszłego roku. Wypadała 5 III.
Teraz? Z noska kapie, zużyłam już prawie całą rolkę papieru toaletowego... utrudnia życie konieczność owijania się na korytarzu, ramię boli - i tu odkrywam nowy powód do radości. Tak dziękuję Ci Panie Boże, że tylko jedno ramię mnie boli a nie dwa jak np Cezarego z Jaworowa, na szczęście ma dobrą żonę Olgę, która go otuli. 


Mnie tak czasem trudno się ubrać... Przypominam sobie,że podczas wykładu pani Ewa Dąbrowska podawała przykłady. Nie słuchałam dokładnie ale nastawiłam uszu gdy dotarło do mnie, o jakiejś pani - nie wiem na co chorowała - dziękowała, bo może teraz podrapać się po plecach. A ja nie mogę się umyć lewą ręką pod prawą pachą...
Zdaje się, że to jest najważniejszy argument aby rozpocząć tą właśnie dietę. Najlepiej byłoby wybrać się na taki turnus leczniczo - rekolekcyjny. Ale to dla mnie jest niemożliwe i muszę sobie opracować plan i wprowadzić rygor.


Jest grypa

Wczoraj nie miałam siły nic pisać. Ruszam się jak na spowolnionym filmie. Nic właściwie takiego nie robiłam, byłam w sklepie, co dla mnie jest obecnie bardzo męczące. Przyszła Asia, dokładała do pieca a ja mogłam bezczynnie posiedzieć. Kaszle, kicha jak ja. Gotowałam obiad licząc, że Herwiątka przyjadą... Nie przyjechali, właściwie dobrze biorąc pod uwagę kanonadę kichnięć, smarkania i kaszel. Potem rąbałam drzewo, nosiłam do domu i zastanawiałam się co mam zrobić z ciałem Warki gdyby Pawłowi nie udało się przyjechać. Gdzie znaleźć miejsce by wykopać możliwie obszerny dół a poza tym ta moja ręka... Ręka... tak, poszłam do lekarza z bolącą ręką a wróciłam zagrypiona. Nie było właściwie kichających osób w poczekalni, ale widocznie jakiś zarazek tylko czyhał na mnie...
Gdy tak chodziłam, głaskałam Łatka, mościłam mu gniazdko sianem, by nie zmarzł nocą, dosypywałam ziarna ptakom, wpuszczałam i wypuszczałam z domu koty - przypomniałam sobie, że Warka wykopała sobie pod siatką ogrodową taką wilczą dziurę, w której się cała mieściła. Zajrzałam, dziura a raczej jama, jest. Już pod wieczór gdy Łatek trochę przysnął, a koty zdawało się, że są w domu (okazało się, że jednak rudzielec Dori mnie podglądał ) - zawlokłam tam martwe, sztywne cielsko. Było trudno ją tam wsunąć z powodu sztywnych łap, mało mam luźnej ziemi, trochę miałam w wiaderku, gdzie była choinka. Przysypałam tym co miałam, ułożyłam gałązki z choinki.
Dzisiaj zamierzam położyć kilka kamieni i jak ziemia odmarznie usypię jej kurhan...
Chciałam się wykąpać ale po namyśle zrezygnowałam. Za to kładłam się do łóżka na pół godziny, potem wstawałam, dokładałam do pieca i tak cały wieczór minął do 22-ej.
 Dwa dni temu na blogu Moja chatta skraja Krystynka podsunęła mi adres filmiku z wykładem pani dr Ewy Dąbrowskiej:


Niby oglądałam ale, że infekcja już solidnie się rozwijała, więcej drzemałam. To najlepiej przekazana wiedza na ten temat. Zapamiętałam wzmiankę o kiszonej kapuście. Wczoraj kupiłam taki kilowy woreczek i przyrządziłam surówkę. Zasadniczo jadłam tylko to i trochę kaszy jaglanej. Do rana surówka zniknęła.
Wczoraj też spotkała mnie taka radość, że przyszła przesyłka od Basi.
Basiu bardzo dziękuję


A w niej macierzanka i kurdybanek - oba ziółka stosowane są podczas leczenia grypy.
Idę się leczyć



czwartek, 29 stycznia 2015

Warka odeszła za tęczowy mostek

Warka, nasza dzielna,stara już, psina


odeszła. Zapewne długo trwała choroba, lecz nie została dostrzeżona.
Ostatnio ciągle za mną chodziła, popiskiwała, łasiła się... Wszystko wskazywało na to, że jest szczenna. Ostatnio straciła apetyt, ale to ponoć zdarza się szczennym psinom. Tak ze dwa dni temu nawet nie poszła za nami gdy odprowadzałam Asię, pomyślałam, że może jej zimno. Psy śpią pod schodkami na strych z sianem. Dosypałam siana, zatkałam okienko, w którym okazało się, że wypadła szyba.
Wczoraj rano pojechałam do lekarza, nie spostrzegłam nic nadzwyczajnego w zachowaniu psów. To stare pieski, czasem dłużej rano spały po nocnym stróżowaniu.
Dopiero koło południa gdy rąbałam drewno Warka przyszła do mnie do szopy i zauważyłam, że nie wie którędy wyjść. Szła prosto przed siebie - na klocki drewna... Wyprowadziłam ją, nie mogła trafić do wiadra z wodą... Nie reagowała na moje wołanie... Byłam w rozterce - widać, że coś się dzieje, że potrzebny jest weterynarz a ja jestem sama i bez pieniędzy...
W końcu się odważyłam i powiedziałam weterynarzowi jaka jest sytuacja i że ja nie mam czym zapłacić.  Przyjechał, zbadał, dał zastrzyk rozkurczowy. 
Musiałam ją pilnować, żeby gdzieś nie poszła, w końcu zamknęłam im drzwi wyjściowe. Wodę miały w środku. Gdy rano zajrzałam rower był przewrócony a Warka za belkami nie mogła się wydostać, stale szła tylko do przodu. Trzeba było belki odsuwać. Był taki moment, że otworzyłam bramę dla weterynarza, wydawało mi się, że Warka przysnęła więc poszłam do domu dołożyć do pieca i napić się coś gorącego bo od wczoraj boli mnie gardło. Przychodzę a psa nie ma, nie ma też na podwórku!
Wołam do Łatka: "gdzie Warka" biedak siedział skołowany na środku. Bardzo chciał jak zwykle pójść na spacer do lasu...
Spostrzegłam ją za bramą. Przywlokłam z powrotem. Przyjechało dwóch weterynarzy. Zrobili usg - stwierdzili ropomacicze, prawdopodobnie płód już nie żył - zatrucie organizmu. Miałam do wyboru albo natychmiastowa operacja albo uśpienie. Ze względu na wiek i stan zdrowia aktualny dawali 30% szans powodzenia.
Chwila była bardzo trudna, samotność niesamowicie gorzka, zdecydowałam uśpić ją. 
Warka z córeczką:


To zdjęcie lubię najbardziej. Warka i jej synkowie: roczny Łynio ( Łysek ) oraz półroczny Bombuś - na posterunku. Oni dwaj też zginęli w leśnych ostępach. Może teraz się spotkali...


Łatek został sam. Wychodziłam z domu co jakiś czas by go pogłaskać


Przykro mi Łatuś dobry piesku...




środa, 28 stycznia 2015

Do lekarza

Miałam wstać wcześniej aby wszystko zrobić co zwykle rano i wyjść o 7. 30 do lekarza. Jakoś tak nie mogłam się zmobilizować ze wstawaniem i zamiast wcześniej wstałam później niż zwykle czyli 5,50. Rozpaliłam w piecu w kuchni, nastawiłam wodę, kaszę dla psów oraz podgrzałam moje roztarte jarzynki niby to miał być ów "napój poranny" o którym pisała pani Korżawska. Jednak nie ona ten przepis wymyśliła. Wśród książek mojej mamy jest "Leki z Bożej apteki" autorów:Jan Schulz i Edyta Uberhuber. Wydawnictwo Znaki Czasu, więc jest to dzieło protestantów. To nic złego. Wydanie 7-e z roku 1990 czyli dawne dzieje. To dobrze. Książkę przeczytam i wtedy o niej napiszę. Jest tu wzmianka o napoju porannym.
Ostatecznie wybrałam się rowerem. Nasza polna droga nie była odśnieżana więc tu musiałam rower przeprowadzić. Dojechałam na 8-ą ale byłam 4-a w kolejce.
Pani doktor wysłuchała co mnie boli - ramię całe. Bark i łokieć i pomiędzy. Postanowiła zaaplikować mi zastrzyki. Potakiwałam z cicha, dodałam tylko że muszę rąbać drzewo, że mieszkam w leśniczówce... Tak? To poco zastrzyki, jak pani będzie dalej rąbać?
Potem dostałam receptę na dwa lekarstwa przeciwbólowe - z których wykupiłam tylko jedno o nazwie Nimesil saszetki, bo pomyślałam, że będą mniej szkodliwe i tańsze.
Poza tym najpierw mam zapisać się do ortopedy a gdy będę miała termin pani da mi skierowanie na prześwietlenie...Niby logiczne.
Zapytałam pielęgniarkę o ortopedę, powiedziała, że jest i w Opolu i w Brzegu, i wszędzie są kolejki...
Jeszcze pani doktor zasugerowała abym w sklepie medycznym kupiła sobie opaskę na bark i zakładała gdy będę rąbać. Hm to dla mnie nieco abstrakcyjne...
Gdy wróciłam w domu pochłodniało. Zapaliłam w piecu w kuchni i poszłam rąbać drzewo.
Spostrzegłam, że Warka zachowuje się dziwnie, jakby nie widziała, nie reagowała na moje wołanie. Przyszła do szopy ale nie umiała trafić do wyjścia. Jadła śnieg jakby nie widziała gdzie wiadro z wodą.
Zmartwiłam się, co mam zrobić? Oli nie ma, ja nie mam pieniędzy na weterynarza...
W końcu zadzwoniłam i powiedziałam, że pies chory a ja nie mam pieniędzy. Przyjechał pod wieczór. Zbadał, dał zastrzyk i obiecał przyjechać jutro i dokładniej zbadać...
Mam nadzieję, że Warka teraz nocą nie wyjdzie z obory i nie będzie się błąkać po podwórku. Jest lekki mróz.
Gdy dzwoniłam do weterynarza dochodziła 12-a, przez 3 godziny rąbałam drewno, nosiłam naręcza na ganek i zaglądałam do psa, albo ją zaciągałam z powrotem do obory... Teraz boli mnie gardło i ręce mi drżą. Widać kłopoty lubią chodzić trójkami.
Dodzwoniłam się też do banku pocztowego aby mi udostępniono elektroniczny dostęp do konta. Przeprowadzono identyfikację zadając kilka pytań. Jedno z nich dotyczyło nazwiska panieńskiego matki, odpowiedziałam...Usłyszałam, że identyfikacja przebiegła niepomyślnie, że mam sprawdzić umowę. Zerknęłam, no tak - w umowie przy pozycji nazwisko panieńskie matki widnieje dużymi literami napisane: BRAK. Widocznie tamta pani uznała, że tak brzmiało to nazwisko. I znowu mam udać się na pocztę - do Dobrzenia Wielkiego - by uzupełnić dane. Tyle zachodu a na koncie niewiele.
Podobno nikt tak dobrze nas nie zna jak własny komputer. Mój co raz wyświetla linki do filmików o ścieżkach zdrowia - teraz jest pani Jadwiga Kempisty
Starsza pani - niesamowita osoba, ale najważniejsze że jest lekarzem o długim stażu pracy.








wtorek, 27 stycznia 2015

Zabieliło się



Minął tydzień od ostatniego wpisu. W tym czasie jeszcze dwa dni próbowałam walczyć z dymiącym piecem, ale nie przemogłam, przestałam palić. Na dworze oziębiło się nie było sensu palić i wietrzyć. Wilgotny ziąb nie służy moim kosteczkom.
Obserwowałam temperaturę w pokoju gdzie przesiaduję przy komputerze i gdzie spał czarny kot - Nori nadobna i wielce filozoficzna...


W niedzielę rano było około 13,5 stopnia, wcale nie najgorzej. Gdyby nie to obolałe ramię to całkiem, całkiem, kocem można się okręcić. Kotce zrobiłam gniazdko w ciepłym kocu. Reszta kotów nocuje: dwa w kuchni czyli mama Kokuś i synuś Dori, a najmniejsza Fili na mojej poduszce na górze - indywidualistka - samotnica jak pani, chociaż jak z panią to już nie samotnie.
Spadek temperatury  mnie interesował ze względu na rośliny doniczkowe: grubosz, aloes, żyworódka, kliwia i geranium.
 Któregoś roku, w nieopalanym pokoju mamie rośliny zmarzły, zapomniałyśmy, raczej nie pomyślałyśmy, że tam będzie mróz.
W niedzielę późnym popołudniem przyjechał Paweł z Zuzią.
Zuzia miała siedzieć ze mną w kuchni. Paweł gmerał w piecu, odbił i rozbił kółka, wybierał popiół, sklejał i coś tam jeszcze.
 Zuzia nie zdzierżyła i poprosiła czy może usiąść przed komputerem.
 Jak odmówić dziecku gdy chce tylko usiąść?.
Wstępne palenie w piecu było niemrawe. Ukazała się tu heroiczność męska Pawła - niedziela, wieczór, taty w domu nie ma, telewizor wolny - a poza tym on w tym dniu obchodził urodziny.
Zuzia namalowała mu laurkę jak jedzie na żyrafie...Dlaczego na żyrafie? zapytałam - bo to mi się najlepiej rysuje - odparło dziecię.
Dziecko grało na komputerze swoje gry z kucykami, Paweł zaklejał dymiące dziurki przy drzwiczkach pieca a ja usiłowałam czymś ugościć zacnych gości  ((żadni Hunowie! - uchowaj Panie Boże...)
W końcu ogień chwycił i chociaż nie huczało jak to drzewiej bywało ale wytrzymać się dało z lekkim dymkiem, który powoli się rozwiał gdy Zuzia w podskokach kości rozprostowywała.
 Już  po zmroku goście pojechali a temperatura przy komputerze wzrosła do 14,8 stopnia.
Na drugi dzień czyli to wczoraj było przyjechała Marlena z dzieckami, czyli małżonka zacna zacnego Pawła, aby zawieźć mnie do Popielowa do bankomatu i do Rol - Max-u po słonecznik dla ptaków - kolejne 25kg powinno starczyć na 3 tygodnie, zapewne wystarczy tylko na dwa.
Podobno w tych dniach ma odbyć się ogólnopolskie ptakoliczenie. Usiłowałam policzyć ptaki dziś rano po porannym nasypaniu słonecznika do karmika. Karmik jest nieduży - ot pewnie to praca szkolna Pawła na zajęcia z robót ręcznych - jest dość stary, ale się trzyma.
Próbowałam sfotografować zza węgła ale wszystkie uciekły ...


W samym karmiku było tyle ptaków ile się mogło zmieścić - jedna szara masa. Jeśli założyć, że było ich nieco więcej niż 10 a na ziemi pod karmikiem też trochę więcej niż 10 jeszcze na pobliskiej wiśni z 20 jak szare gruszki, po drugiej stronie jabłonki też jakieś siedziały to mogło być ich w tym momencie około 50 przy karmniku. To jest strona wschodnia. Od północy na lipie zawieszone są trzy słoninki i kilka kulek. Tam też było kilka ptaków. Jest jeszcze jedno miejsce zadaszone pomiędzy krzewami bzu. Tam sypię po garści pszenicy, którą Ola kupiła dla przyszłych kur. Sikory pszenicy nie jadają, ale wróble chyba tak, może dzwońce też? Znika. To chyba tak na dzień cały chyba ze setka ptaków się dożywia. A koty za węgłem czatują.


Kupiłyśmy słonecznik, Zuzia pograła na komputerze potem poszła lepić bałwana, śnieg był w fazie zanikania i miał za małą lepkość ale coś ulepiła...


Potem była bitwa na śnieżki, to znaczy ja byłam pod stałym obstrzałem ponieważ więcej byłam zajęta noszeniem naręczy drewna do domu - aby szybciej obeschło.


 Na moje zapewnienie, że jeszcze się odegram Zuzia zbudowała zaporę ogniową






Przyszedł też czas na "aniola"




Jeszcze było zdobywanie szczytu ze starych desek


Oraz wspinaczka na trzepak:




Pod czujnym okiem mamy i siostry:


Jeszcze przypadkowo uchwyciłam klucz przelatujących gęsi i nie wiem czy na ocieplenie to czy oziębienie?


A słońce kryło się za lasem


W końcu dopadło nas zmęczenie:


Skąd mogłam wiedzieć, że nocą spadnie drugie 5 cm świeżego śniegu i ja będę musiała pieszo iść na zakupy. Nie pomyślałam, że pod śniegiem są wczorajsze kałuże dziś zamarznięte. I jak Zuzia wczoraj z radością i chęcią tak ja pod przymusem zaliczyłam raczej orła niż anioła.
 Ramię gwałtownie zabolało - niewiele brakowało bym się rozpłakała. Ból właściwie trwa krótko ale pamięć bólu jest długa około godziny. Nerwy nadszarpnięte powoli dochodzą do siebie. To utrudnia cieszenie się widokiem ośnieżonych pól i drzew.
Ta szosa do wsi nie jest duża a tyle dużych samochodów nią jeździ. Dlatego jej nie lubię. Czasem chodziłam dłuższą drogą, przez las i od drugiej strony wioski niejako od tyłu. Wtedy, obliczyłam na mapie, pokonywałam około 5 km. Wówczas nic mnie nie bolało a mama była w domu i paliła w piecu oraz gotowała zupę...
Piec nagrzał się, w pobliżu okna na termometrze jest 17,5 stopnia czyli gorąc wielki.
Ramię trochę mi przeszkadza. Zdaje mi się, że najlepiej byłoby namydlić się szarym mydłem czy też białym jeleniem i spłukać pod gorącym prysznicem. Podobno woda zmywa niedobre energie, które gromadzą się na ciele. Takie ze mnie źle naelektryzowane ciele...
Nie mam prysznica, w łazience jest wanna z rączką prysznicową, ale w łazience jest teraz pewnie mniej niż 13 stopni i woda o tej porze już letnia - w kuchni podkowa - trzeba solidnie palić by była woda gorąca
Jestem zamknięta w źle naelektryzowanej bańce - chyba czas spać - w moim kalendarzu jest taka sentencja: "Mędrzec nie mówi tego co wie, głupiec nie wie co mówi" . To ostatnie bardzo do mnie pasuje.

Wrota otwarte - zapraszam :)



wtorek, 20 stycznia 2015

No i kłopot

Miałam dzisiaj rozważyć sobie, jak to w niektórych książkach piszą, co choroba chce mi przekazać. Niektórzy mawiają iż choroba wynika z długotrwałych negatywnych myśli. Miałam się temu przyjrzeć wewnętrznie.
Pojechałam na zakupy, trochę się zmęczyłam, posiedziałyśmy z Asią przy kawie, to znaczy ona przy kawie a ja przy moim właśnie zaparzonym ziółku złożonym z kwiatów czarnego bzu ( owoce niestety z powodu suszy przedwcześnie opadły )
wierzbówki oraz pokrzywy i liści nawłoci.
Później zapaliłyśmy w piecu w pokoju - i rozpoczęło się. Piec się rozdymił. Trzeba było pootwierać okna, wietrzyć. Ze zdenerwowania rozbolał mnie żołądek i chciało mi się płakać. To jedyny obok kuchni piec na dole, w pokoju gdzie można posiedzieć, gdzie stoi komputer.
 Może trzeba będzie wezwać jakiegoś kominiarza...
 Jeśli nie będzie mrozu to kilka dni się tu wytrzyma.
Ostatecznie jakaś oszczędność opału... A ks. kardynał Wyszyński przecież musiał wytrzymać gorsze warunki gdy został uwięziony...
Mimo to nie jest to wesołe
Jedna pocieszająca myśl: jak Paweł będzie chciał tu przyjechać z dziećmi to będzie musiał naprawić piec - chyba, że zaczną mi okupować kuchnię - to jak najazd Hunów!
Wcześnie rano pojawił się pod domem Chudopiszcz. Chyba wcale nie nocował w stodole, bo miska tam nie była ruszona. Zachowuje się po francusku. Na śniadanko jadł mało, pojadł niewiele potem poszedł wolnym krokiem do bramy podlewając przy okazji deskę, która zatykała dziurę w siatce.
Niedawno znowu się pojawił. Otrzymał 3 miseczki. Na jednej była sucha karma, na drugiej karma z puszki i troszkę mleka - do wyboru. Kotek celebrował swoją kolację, podjadał z każdej miski po trochu - już nie je tak łapczywie jak na początku, gdy podchodziłam z dokładką, już nie ucieka tak bardzo ale cofa się na bezpieczną odległość.
Kokusię, naszą główną kotkę, która właśnie prosiła o wyjście, wypuściłam przez kuchenne okno, by nie natknęła się bezpośrednio na Chudopiszcza. Zauważyła go i cicho siedziała na daszku nad wejściem do piwnicy. A kocur? Po kolacji podszedł śmiało do drzwi wejściowych ( obserwowałam go z zaciemnionego ganku ) i oczywiście w dowód wdzięczności podlał...
Potem poszedł w pobliże Kokusi i zaczął pomiaukiwać do niej. Kokusia prychnęła a ja podeszłam powoli do niego, w ten sposób zmuszając do oddalenia się od Kokusi. Kokusia dała nurka w mrok. Jeden był z lewej drugi kot z prawej więc poszłam do domu by się zagrzać.
Oj kłopoty, kłopoty i z piecami ( jest wszystkich 9 pieców z kuchennym, 7 dymi ) z kotami, z psami też jakoś dziwnie. Warka widać coś niezbyt w porządku, kolacji nie bardzo zjada, dostają jeszcze dodatkowo miskę suchej karmy w oborze, na wszelki wypadek. Bywało, że ta sucha karma stała kilka dni, czasem biegnąc rozsypały. Od kilku dni gdy rano zaglądam znajduję wszystkie miski puste, nawet to co było rozsypane zniknęło. Czyżby psy miały współlokatora? Czy w nocy przybywa im apetytu?
Chwilowo opuszczam moją ścieżkę do zdrowia poprzez żywienie lub brak żywienia i zabiorę się do uporządkowania na górze bo tam gdzie śpię w malutkim pokoiku jest drugi piec, który nie dymi. Jakiś bezpieczny apartament trzeba mieć. Szafa stoi za blisko pieca, muszę ją ( raczej są to dwa regały ) przesunąć by im się nie stała krzywda.

Widocznie nie odmówiłam irlandzkiego błogosławieństwa rozpalenia ognia

Rozpalam mój ogień dzisiejszego ranka
W obecności świętych aniołów nieba
W obecności Ariela o najpiękniejszej postaci
W obecności Uriela z miriadami powabów
Bez złości bez zazdrości bez zawiści
Bez strachu bez obawy względem nikogo pod słońcem
Z wyjątkiem świętego Syna Boga by mnie osłaniał
Boże, Ty rozpal w moim sercu w głębi
Płomień miłości dla mego bliźniego
Dla wroga dla przyjaciela dla mych bliskich wszystkich
Dla dzielnych dla podłych dla podległych
O Synu najnadobniejszej Marii

Wypuściłam Doriego Złocistego może się nie pobiją, Kokusi nie widać...
Żadnego wiatru ( mnie i tak zimno )
cytat z pogody
Nad Polską wędruje front okluzji, który jest pośrednią formą między frontem chłodnym i ciepłym. Charakteryzować się będzie dość nijaką pogodą, która balansować będzie między łagodną zimą i jesienią. Spodziewamy się temperatur nocami i o porankach spadających nieznacznie poniżej zera, zaś w pełni dnia przechodzących na nieduży plus.
vDobranoc

poniedziałek, 19 stycznia 2015

otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli. ps 145

Oczy wszystkich oczekują Ciebie, 
Ty zaś dajesz im pokarm we właściwym czasie. 
Ty otwierasz swą rękę 
i wszystko, co żyje, nasycasz do woli. 

Więc jak to jest? Czemu muszę jechać do sąsiedniej wioski te 6 km aby kupić słonecznik a potem kilka razy na dzień dosypywać do karmnika?
Czyżbyś chciał przez to powiedzieć, że moja ręka to jakby Twój czerpak?
Czy znaczyć to miałoby iż gdy zechcesz nakarmić tą rzeszę ptaków to karma się znajdzie?
Ale i tak muszę po nią pojechać a teraz w tej podszytej wiatrem kurtce boję się rękę przemrozić... Czy chcesz powiedzieć iż ten wysiłek oraz wysiłek kogoś kto zechce mnie podwieźć jest nam konieczny abyśmy mieli pełny udział w cudownym dziele stworzenia?
Czy chcesz przez to powiedzieć iż muszę nauczyć się zaufania i otwartości wobec ludzi przez pokorne wyciągnięcie proszącej dłoni niczym Biedaczyna z Asyżu? 
Cokolwiek chcesz mi powiedzieć odpowiem Ci słowami bretońskich rybaków:

Drogi Boże, bądź dla mnie dobry,
To morze takie szerokie,
A moja łódka taka mała 

Przy tym pojawił się znowu Chudopiszcz - to taki kocur przybłęda. Był tu latem


Nazwałam go Chudopiszcz bo był bardzo chudy. Jesienią go nie było. Pomyślałam, że albo znalazł dom albo zginął. Pojawił się znowu chudy i głodny. Początkowo myślałam, że interesują go moje panny kotki, ale gdy go zobaczyłam siedzącego przed furtką i wpatrującego się we mne przejmującym wzrokiem zrozumiałam i przyniosłam miskę z jedzeniem którego nie zjadły moje koty. Jadł bardzo łapczywie, wtedy przyniosłam puszkę i przy nim otwierałam, myślałam, że mi ją wyrwie z ręki. Potem dostał małą miseczkę jogurtu, bo moje koty nie piją mleka tylko jedzą jogurt ( najlepiej grecki ). Rano znowu przyszedł i próbował wejść do domu. Latem okienko w piwnicy było otwarte i za tym okienkiem miał swoją miskę. Jego nie było a wiatry wiały więc chybotliwe okienko zasłoniłam deską. Chyba nocuje w stodole na starym sianie. Nie jestem pewna. Nie mogę go wpuścić bo moje kotki bardzo się go boją.
Szkoda mi go, sama jestem wrażliwa na zimno. Tutejsze kotki muszą mieć zapewnione bezpieczeństwo. Szkoda, gdyby tak koty siadły sobie jeden przy drugim i razem się ogrzewały... Koty się bują a Ty mówisz:

Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, 
pantera z koźlęciem razem leżeć będą, 
cielę i lew paść się będą społem 
i mały chłopiec będzie je poganiał 

(Chciałabym to zobaczyć )

Zatroszcz się, proszę Cię Panie, o to stworzonko. Więc uważasz, że ta odrobina kłopotów to dla mnie dobre będzie, że błogi spokój nie sprzyja modlitewnej aurze?

A ręka boli, dzisiaj nawet więcej. Aura taka szarobura, że mam ochotę zawinąć się w koce i drzemać pod piecem - szkoda, że koty nie umieją dokładać do pieca. A psy?

W Hobbicie  Tolkiena (książce ) jest opisana taka sytuacja:

W sali było już zupełnie ciemno. Beorn klasnął w ręce i wpadły cztery białe kucyki, a za nimi kilka dużych psów o siwej sierści. Beorn coś do nich powiedział w dziwnym języku, brzmiącym jak głosy zwierząt przerobione na jakąś ludzką mowę. Kuce i psy wybiegły, zaraz jednak wróciły niosąc w pyskach łuczywa, które zapaliły od ognia płonącego pośrodku izby i pozatykały w uchwytach osadzonych nisko na słupach wokół paleniska. Psy umiały chodzić do woli na zadnich łapach, w przednich podając, co było trzeba. Szybko przyniosły spod ścian kozły i deski, ustawiając z nich stoły w pobliżu ogniska. Rozległo się bee! bee! i za przewodem dużego, czarnego jak smoła barana weszło kilka białych jak śnieg owiec. Jedna niosła biały obrus z wyhaftowanymi po brzegach postaciami zwierząt; inne na szerokich grzbietach dźwigały tace, a na nich drewniane miski, talerze, noże i łyżki, psy zaś zręcznie nakryły do stołów. Stoły te były bardzo niziutkie, tak że nawet hobbit mógł przy nich biesiadować wygodnie. Kucyk przysunął dla Gandalfa i Thorina dwa niskie stołki o szerokich, wyplatanych trzciną siedzeniach i krótkich, grubych nogach, a Beornowi przypadł wielki, czarny fotel podobnej roboty (siedząc w nim wyciągał długi nogi daleko pod stół). Innych krzeseł nie było w sali, gospodarz zapewne sporządził te niskie sprzęty dla wygody niezwykłych zwierząt, które mu usługiwały. Na czym wobec tego zasiadła reszta kompanii? Nie zapomniano o nikim: kucyki wtoczyły pniaki obciosane na kształt bębnów, a tak niskie, że nawet dla Bilba w sam raz. Wszyscy więc obsiedli stół Beorna. Ściany tej sali od wielu lat nie widziały równie licznego zgromadzenia. Była to wieczerza czy może obiad, słowem, posiłek, jakiego od opuszczenia Ostatniego Przyjaznego Domu i pożegnania z Elrondem nie mieli w ustach. Wokół nich migotało światło ogniska i pochodni, a na stole płonęły dwie wysokie, czerwone świece z pszczelego wosku. Goście jedli, a Beorn swym niskim, grzmiącym basem opowiadał im różne historie o dzikich krainach po tej stronie gór, szczególnie zaś o ciemnym, niebezpiecznym lesie ciągnącym się daleko na północ

Przydałoby się...ale moje 



niedziela, 18 stycznia 2015

Bardzo szara niedziela

Dziś bardzo szaro i mgliście i dość spokojnie. Przyglądałam się ptaszkom przylatującym do karmnika. Mój aparat zbyt słaby a i moje zdolności w tym kierunku też nijakie więc postanowiłam poszukać w necie obrazków i nazw odwiedzających mnie ptaków.
Prym wiodą sikorki bogatki:


obrazki ze strony: http://ptaki.info/index_ptaki.php?dzial=2&kat=49

Bywają podobne do nich sikorki sosnówki skoro tyle sosen w okolicy... ale nie ma ich zbyt dużo, ot od czasu do czasu mignie łepek z białą plamką na kołnierzu. Zresztą trudno spostrzec gdy one ciągle w ruchu.

sosnówka:


Oczywiście zauważyć można błękitne łepeczki modraszki:


A te maluśkie jasne z czarnym łepkiem to też sikorki - czarnogłówki


Dużo jest sikorek ubogich - na ubogim polu i sikorki ubogie


Ale one mi się mylą z wróbelkami. Cieszę się bo pojawia się ich coraz więcej.
Podobno chętnie łapią komary


Często całą gromadą przylatują dzwońce ( rodzina łuszczaki )


Często kłócą się z sikorkami

Jest para (rezydenci ) dzięciołów dużych


Jest kilka kowalików też pewnie stali bywalcy ( rodzina kowaliki )

To akurat moje zeszłoroczne zdjęcie:


A tu z internetu - lepiej widać kolory:



Bywają czasem i inne ptaszki ale pojedynczo,
 na przykład dzisiaj zauważyłam gila (rodzina łuszczaki ) bardzo mało ich tu przylatuje


Zaglądam czasem na stronę http://ptaki.info/index_ptaki.php

Może obrazki nie są najlepsze ale jest też nagranie śpiewu ptaszków.
Moje ptaszki, w ogromnej ilości, (zjadają ponad kilogram słonecznika dziennie) mają zwyczaj, że dwa razy na dzień urządzają koncert. Wygląda na to, że odprawiają Laudes czyli Jutrznię około 11-ej i Nieszpory pomiędzy 14 a 15-ą.
To niesamowity koncert na wiele głosów. Poza tym czasem też je wdzięcznie słychać.
Bywają też raniuszki ale teraz ich nie widziałam, raczej wiosną i latem


Przy tych obserwacjach i porządkach garnuszkowo-talerzykowych - jak to w niedzielę - zapomniałam o gimnastyce. 
Nawet jak boli powinnam rękę gimnastykować, naciągać - tak mi się wydaje. Boli gdy tą ręką usiłuję zamknąć drzwi, zwłaszcza jeśli do drzwi jestem odwrócona tyłem lub bokiem. Boli i to bardzo gdy napnę mięśnie jak gdy usiłuje się złapać przedmiot, który właśnie wypada z rąk. 
W odniesieniu do tego co poprzednio napisałam, że Jezus leczył wszystkie choroby, chciałabym nie aby stał się na przykład cud i już mnie nie boli, nie, chciałabym raczej aby ten, który jest Stwórcą Natury, który wypełnia swą Obecnością stworzony świat, pozwolił mi odnaleźć moją ścieżkę zdrowia. To jednak wymaga ode mnie wysiłku. Wydaje mi się, że jest to cenne doświadczenie.

Gdybyś tak Panie na mnie spojrzał...

Przypominam sobie Listy profesora Tolkiena - ten list mam zeskanowany -muszę poszukać w książce tego tekstu i rozważyć powolutku:

89. Do Christophera Tolkiena

Northmoor Road 20, Oksford
7 -8 listopada 1944 (FS 60)

Twoja wzmianka o opiece Twego anioła stróża napełnia mnie obawą, że "on" jest bardzo potrzebny. Twierdzę, że tak jest. 
Przypomniała mi także o niespodziewanej wizji (czy też może spostrzeżeniu, które natychmiast przybrało w moim umyśle formę obrazową), którą miałem niedawno temu, gdy spędzałem pół godziny u św. Grzegorza przed Najświętszym Sakramentem, podczas nabożeństwa czterdziestogodzinnego. Ujrzałem czy też pomyślałem o Bożej Światłości, a w niej o zawieszonym pyłku (lub też milionach pyłków, z których tylko do jednego skierował się mój umysł), lśniącym bielą w pojedynczym promieniu Światłości, który podtrzymywał i oświetlał ów pyłek. (Ze Światłości nie wydobywały się pojedyncze promienie, ale istnienie pyłka i jego położenie względem Światłości samo w sobie stanowiło linię, a linia ta była Światłością). I promieniem tym był Anioł Stróż pyłka: nie coś stojącego między Bogiem i pyłkiem, lecz uosobiona sama uwaga Boga. I nie mam na myśli "personifikacji", jakiejś przenośni zgodnej ze skłonnościami ludzkiego języka, ale rzeczywistą (określoną) osobę.
 Ciągle nad tym rozmyślam - bo całość była niezwykle bezpośrednia i nie do uchwycenia przez niezdarny język, a już z pewnością nie do opisania było to wielkie towarzyszące jej poczucie radości ani świadomość, że ten lśniący, zawieszony pyłek jest mną (czy też każdą inną istotą ludzką, o której mógłbym pomyśleć z miłością) - i przyszło mi do głowy, że (mówię nieśmiało i nie mam pojęcia, czy coś takiego jest możliwe: w każdym razie jest zupełnie oddzielne od wizji Światłości i zawieszonego pyłka) jest to skończona paralela tego, co Nieskończone. Jako że miłość Ojca i Syna (którzy są nieskończeni i równi) jest Osobą, tak miłość i uwaga poświęcana przez Światłość pyłkowi też jest osobą (która jest zarówno tu z nami, jak i w niebie) - skończoną, lecz boską, tj. anielską. W każdym razie, najdroższy, otrzymałem pociechę, która po części przybrała tę dziwną formę, czego jak się obawiam, nie udało mi się przekazać; tyle że teraz mam zdecydowaną świadomość Ciebie zawieszonego i lśniącego w Światłości - chociaż Twoja twarz (tak jak twarze nas wszystkich) jest od niej odwrócona. Moglibyśmy jednak dostrzec blask w twarzach (i osobach traktowanych z miłością) innych....



















sobota, 17 stycznia 2015

Stwórco wszelkiego stworzenia

Stwórco wszelkiego stworzenia - racz wejrzeć na mnie łaskawie... Czy uratowanie życia jednej myszy może być mi policzone na tej dróżce ku zdrowiu? Mysz wpadła do wanny. Co robiła w łazience, któż wie. U mnie w każdym kątku po myszątku ( jak się ratuje życie tego stworzonka musi się liczyć z tym, że ono w dowód wdzięczności rozmnoży się bardziej ) W wannie było trochę wody. Myszka siedziała na gąbce nasiąkniętej wodą. Sama już dość nasiąkała i pewnie była bardzo zziębnięta, bo w łazience nie ma ogrzewania. Kiedy wzięłam ją do ręki całym ciałkiem przylgnęła mi do dłoni ale ja nie miałam siły aby w środku nocy ją dłońmi grzać. Zawinęłam w szmatkę i położyłam na worku z proszkiem do prania. O świcie gdy wstałam, myszka zdawała się kończyć swoje życie. Za zimno jej było, ale żyła. Zawinęłam w stary ręcznik i położyłam w pobliże kuchennego pieca. Co jakiś czas zaglądałam czy jeszcze żyje, czasem poruszała nóżką, a potem ożyła i schowała się pod kredensem. A kocurek smacznie spał...


Zastanawiam się czasem dlaczego nie wydano jakiegoś ukazu o obowiązkowej sterylizacji myszek? Jedna lub dwie to nawet miła ozdoba ale co za dużo to niezdrowo a kotki wolą polować w polu...
Pomyślałam Panie wszelkiego stworzenia że jak ja okazałam litość myszce ( może ją Dori w końcu zje ) to i Ty zlitujesz się nade mną samą jedną i nie mającą nikogo poza Tobą - w każdym razie w dążeniu do odzyskania władzy w ręce abym mogła sprawnie pracować.

To było kilka dni temu, postanowiłam zrobić sobie jakby punkty po których zamierzam dążyć do celu. Punkt pierwszy narzucił się sam. Czasem słucham Mszy św z katedry opolskiej w radiu Doxa ( dawne opolskie radio Plus ) a w
tym dniu antyfona brzmiała: " Jezus leczył wszystkie choroby..." Wszystkie!? - pomyślałam. Ewangelia była ze św Marka o trędowatym który przyszedł do Jezusa i 

upadając na kolana, prosił Go: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź oczyszczony". Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.

To byłby więc podstawowy i wyjściowy punkt wędrówki ku zdrowiu
Cóż trzeba też uwzględnić wysiłek ćwiczeń na przykład truchtanie czyli bieg drobnymi kroczkami to wstrząsa nieco wszystkimi mięśniami niczym jazda na koniu.
Dalsze punkty przemyślę później.
Była mowa o trędowatym jest taka roślina: trędownik
trędownik w praktycznej fitoterapii

Trędownik – ziołowy bohater



Jeśli rośnie z pokrzywą to powinien i w naszym lesie rosnąć ale trzeba poczekać do lata, Panie przymnóż mi cierpliwości.



środa, 14 stycznia 2015

Skacząc po blogach

skacząc po blogach, jakby chodząc po opłotkach zaglądam czasem do Olgi i Cezarego:

Pod tym samym niebem

Cezary opisuje swój ból ramion i swoje przemyślenia odnośnie leczenia między innymi będzie zbierał zioła: wszystkie bez względu na zastosowanie - wyrażenie to wprawiło mnie w zachwyt.
Muszę zrobić coś podobnego - o ile znowu nie wyschnie wszystko jak minionego lata.
W komentarzach ktoś napisał swoją radę dodając słowa: "tego typu schorzenia leczy się długo i namiętnie"
 Długo to zrozumiałe ale z namiętnością u mnie gorzej. Wieczorami bywam bardzo klapnięta. A w ciągu dnia?
 Cóż są różne sprawy a przy tym przygnębienie bólem i niepewnością...
Przypomina mi się co powiedział Aslan do Julii w którymś tomie Opowieści z Narnii - to było "Srebrne krzesło"

ostrzegam cię. Tu, na górze, mówiłem do ciebie jasno, ale w Narnii tak nie będzie. Tu, na tej górze, powietrze jest czyste, a twój umysł jasny, kiedy jednak znajdziesz się w Narnii, powietrze będzie gęstsze. Dbaj o to, by nie zaciemniło twojego umysłu. A Znaki, których cię tu nauczyłem, wcale nie będą wyglądały tak, jak się tego spodziewasz. Właśnie dlatego jest tak ważne, aby je dobrze pamiętać i nie sądzić po pozorach. 

Tak, jak się robi postanowienia to wszystko jest jasne ale potem tak nie jest. Dlatego ważne jest aby ścieżką do zdrowia podążać w sposób namiętny
Gd byłam na zakupach wstąpiłyśmy na chwilę do apteki. Pani dała mi maść na opryszczkę, ale ja nie mam opryszczki tylko kaczy dziób i nie posmarowałam bo nie ma strupka, który można by posmarować...
Kupiłam sobie kozieradkę, chciałam nasiona ale był tylko suplement diety w kapsułkach. Do tej pory wiedziałam, że kozieradkę stosuje się jako okład na wodę w kolanie. Pani Korżawska pisała gdzieś, że wspomaga koncentrację, pomyślałam, że przy bólach i środkach przeciwbólowych koncentracja jest nieco rozchwiana i może mi się przydać. Gdy Lucyna zapytała mnie na co pomaga kozieradka odpowiedziałam, że poza kolanami to właśnie zapomniałam ale coś dobrego na głowę. Poszukałam w internecie

Kozieradka

okazuje się, że w wielu innych dziedzinach może mi pomóc i na rozchwiany żołądek i na mięśnie. Szkoda, że na łące nie rośnie... Wolałabym nasiona a nie suplement ale trudno. Przynajmniej jakiś kroczek do przodu.

Pojaśniało

Troszkę pojaśniało, ale wiatr chłodny zawiewa. Wczoraj było nieco cieplej, słońce świeciło ostro. Może dlatego ledwie powłóczyłam nogami. Pojechałam, pierwszy raz od kilku dni do naszego małego centrum handlowego. Rzeka trochę wylała, w parku naszego zamku małe bajorko - jak zwykle gdy jest wysoki poziom wody w rzece


Nie jest to strona od wody ale takie znalazłam u siebie zdjęcie
A tu można poczytać o tym zamku:


Ostatni rok był bardzo suchy więc chyba nie ma obawy o zaistnienie powodzi, to pewnie Odra cofa swoje wody. Moja polna droga już prawie podeschła.
W sklepie spotkałam znajomą, też chorowitą i ponarzekałyśmy sobie. Zazwyczaj unikam narzekania, staram się jedynie wysłuchać, czasem jak się da to pocieszyć, teraz zamieniłam się w takiego - zaraz występował w "Opowieściach z Narni" - Błotosmętka. Tak, ostatnio bywam takim Błotosmętkiem 
Tak chętnie zakopałabym się w koce i poczytywałabym tego typu książki. Nawet "Baśniobór" bym zniosła, chociaż uznałam to za beznadziejne, lub raczej nieco chaotyczne. Chętnie bym się położyła, ale kto do pieca dołoży?
W Biblii jest napisane jakoś tak, że otwierasz swą rękę i wszystko karmisz do syta... Nie mógłbyś Panie, tak nakarmić choćby tych ptaszków abym nie musiała wychodzić z domu? Chyba że...dobrze to dla mnie wyjść albo nawet pojechać po karmę? Albo też chcesz karmić moją ręką?

Wczoraj więc zamiast w kocach się zawinąć chodziłam powolutku, nosiłam drwa do domu a koce wynosiłam na trzepak i trzepałam, aż przyszła Asia i nieco mi pomogła.
Postanowiłam, że malutkimi kroczkami wyruszę ścieżką ku zdrowiu i wydawało mi się, że to jak podczas wędrówki w górach - szczyt w zasięgu ręki.

 Wstałam bardziej obolała a na dodatek z górnej wargi zrobił mi się taki kaczy dziób. Ku szczytom zdrowia przyjdzie mi pełzać.

Przyjechała moja przyjaciółka i pojechałyśmy do sąsiedniej miejscowości po słonecznik dla moich ptaszków. Kupiłam 5 worków pastewnego słonecznika po 5kg każdy i sądzę, że powinno starczyć na nieco ponad dwa tygodnie. Jeśli jest zimno dużo ich tu przylatuje, są sikorki 3 rodzaje, wróble oraz masa dzwońców, są mniejsze ilości innych ptaszków ale mniej widoczne.
Dostałam przepis na rosół - oczopląs

Nigdy takiego rosołu nie gotowałam, ani nie używałam tylu przypraw, muszę się podszkolić.







wtorek, 13 stycznia 2015

Tak wiał wiatr

Dawno mnie tu nie było, trudno nawet ogarnąć pamięcią miniony czas, bo wiele się działo. Jak to zwykle pod lasem bywa: a to prądu nie było, a to internet się urwał. Był śnieg i mróz. Było ślisko, nawet walnęłam głową o zamarzniętą ziemię aż echo pobiegło po lesie. Był wiatr, że zdawało się iż sosny zaczną łamać się jak zapałki. Wszyscy żyjemy: ja, psy i koty oraz ptaki i myszy.
A ból ręki postępuje. Pierwszy raz go odkryłam latem. Chciałam zachęcić Zuzię do skakania na skakance i powiedziałam, że jak poćwiczę to zrobimy zawody. Jednak ten delikatny ruch kręcenia skakanką wywoływał ból uniemożliwiając mi skakanie. Zaskoczyło mnie to ale chyba nic nie robiłam specjalnego. Obecnie ból utrudnia mi kolejne ruchy: wyciąganie ręki do góry, do tyłu np przy zdejmowaniu płaszcza a nawet coraz trudniej umyć się pod prawą pachą...
Ci co zajmują się nauką św Hildegardy mawiają iż choroba to mój osobisty problem, iż ona coś chce zakomunikować - ale co?
Postanowiłam więc najpierw przyjrzeć się jej a potem zabrać się do dzieła. Prawdę mówiąc nie ma się czemu przyglądać, a może?
W poszukiwaniu zdrowotnych rad napotkałam na stronę pani Stefanii Korżawskiej  już wspominałam o niej ale dla mojej pamięci 


Zamierzam czytać, słuchać lub oglądać i co mogę wypróbować. Zamierzałam już wczoraj rozpocząć tzw  "oczyszczanie organizmu" ale po ostatniej infekcji czuję się bardzo słabo, obejrzałam więc odcinek w którym pani Korżawska pokazuje jak gotuje rosół energetyczny - cóż - przy tym mój rosół jest jak zwykła herbata