czwartek, 10 listopada 2016

Grypa

Już chyba tydzień temu dopadła mnie grypa czy coś podobnego. Chwilami zdaje się być lepiej a by na drugi dzień dopaść mnie na nowo.
Na dodatek komputer też wykazuje objawy zainfekowania. Cóż, jak to mówią, jaki pan taki kram. Jednym z objawów jest jego niesamowita powolność. Czasem myślę, że doszłabym do centrum wioski do biblioteki zanim moja maszyna znajdzie w internecie temat mnie interesujący, tylko zazwyczaj czytam sobie pod wieczór, a poza tym biblioteka wiejska nie jest tak zaopatrzona jak sieć internetu.
Pamięć mi też nieco płata figle i nieraz szukam tej samej wiadomości... muszę zacząć przepisywać na papier to będzie lepsze.
Mój internet, mawiam czasami, to tak jakby podłączyć się do sosny, zależnie jak wiatr wieje raz jest a raz go nie ma. to taki opis sytuacji obecnej.
Ostatnio było o kurkach, a tu już idzie zima.
Mają wielu wrogów: lis przechera, tchórz czy kuna, którą nawet zamiast złapać do worka fotografowałam gdy najedzona spała w kurniku (myślałam, że to kot tam pod sufitem sobie śpi)
Taki sobie "słodziak" - trudno było mi tam pod sufit ustawić aparat fotograficzny, klikałam kilka razy aż chwyciłam mniej więcej całość zwierza, a ono spało:


Dopiero jak dotknęłam (patykiem) obudziło się i uciekło. Pies o mało ze skóry nie wyskoczył ale nie złapał.

W internecie znalazłam kilka "słodkich" obrazków dla tematu "kuna" oto kilka:

Lubią kable w samochodach przegryzać nie pojmuję dlaczego.
Lubią zjadać kurze jajka. Znalazłam nieraz skorupkę jajka jak wydmuszka leżącą sobie jak całe jajko poza gniazdem


A poza tym sympatyczne zwierzątko:


Więcej jejmości nie spotkałam ale pozatykałam czym mogłam zauważone przeze mnie dziury i nawet otwory wentylacyjne jako że kurki rezydują w nieużywanej oborze.

Ostatnio widziałam gdy wracałam z wioski myszołowa jak pastwił się nad jedną z kur, biedaczka nie przeżyła tej napaści.
Z całego stada starych średnich i najmłodszych kurek, które zapowiadało się na liczbę sztuk 40, ostało się około 20 bo ostatnio nie liczyłam. Z najmłodszych 7 kurczaczków ostały się dwie kureczki.

A tu zawitała do nas cichaczem zima, powolutku się zbieram do akcji karmienia ptaków ale chyba trzeba się pospieszyć








wtorek, 19 lipca 2016

Kwoka

Ciekawe ile stresu może znieść taka kwoka, ile napięcia i czujności? Tu pod lasem nie ma bezpieczeństwa. Duże podwórko, płot dziurawy. Kwoka ze swego kurzego rocznego życia poznała to wszystko teraz spadła na nią odpowiedzialność za 4 swoje i 3 cudze kurczaczki. Są tu duże kury w liczbie obecnie 6 i dwa duże koguty- szczególnie Omega jest wredny, są kurze nastolatki wścibskie i niektóre z nich też złośliwe zwłaszcza wobec mniejszych. Są tchórze, lis, koty i pies. Pies się nie liczy, psu można z miski kaszę wyjadać, koty są niepewne ale widać, że dużych kogutów się boją i wiedzą, że kurcząt ruszać nie wolno.
Kwoka trzykrotnie szarżowała na lisa, kilkakrotnie mokła pod świerkiem osłaniając sobą kurczaczki. Dlaczego te kury jak pada nie potrafią iść do kurnika?
Może gdyby bardzo mocno padało ale wtedy musiałyby pokonać całą przestrzeń pomiędzy ich "zagajnikiem" bzowym a kurnikiem około 40 moich kroków.
Widzę jak kwoka często przystaje naciąga szyję prawie jak żyrafa i patrzy raz jednym raz drugim okiem i słucha, bardzo czujna.
To że jeden kurczak oślepł to chyba moja wina. Zrobiłam kwoce gniazdko w innym pomieszczeniu - dawny warsztat, obecnie składowisko różnych rzeczy - ponieważ wysiedziała swe kurczęta w dość niedostępnym miejscu. Gdy były malutkie siedziały w gniazdku potem zaczęły zaglądać wszędzie. Powinnam sprawdzić co jest. Gdzieś to stworzonko wsadziło łepek i katastrofa. Potem kwoka pilnowała, ona gdy ostrzega wydaje taki zabawny dźwięk podobny do cichego warknięcia.
Byłam pełna podziwu, że wiodła te kurczaki nawet za siatkę za drogę na skraj lasu i wracała z nimi łącznie ze ślepym.
Wczoraj pojawił się jastrząb, nie widziałam całej akcji, dopiero jak jastrząb wzlatywał spostrzegłam go na tle sylwetki kury. Kura walcząca z jastrzębiem!
Mały kurczak uciekł wprawdzie zemdlał ale ocalał. Na ranę przyłożyłam duży liść żyworódki, potem przemywałam ziołową mieszanką złożoną z liścia orzecha, krwawnika babki i liścia winogrona, potem na noc znowu przyłożyłam liść żyworódki ponieważ pod skrzydłem dobrze się trzymał. Spał u boku mamy to chyba było najważniejsze.
Dzisiaj atak nastąpił z innej strony, zza domu, pewnie jastrząb. Koguty podniosły jazgot ale dla mnie najważniejszy jest głos kwoki. Biegła przed siebie jak oszalała. Małe chyba wiedzą, że jak jest zagrożenie kryją się w krzakach a potem zbierają się pod świerkiem. Kwoka wróciła pod świerk, brakuje najstarszego kogucika, który zawsze chodził przy boku mamy i dostawał klapsa gdy wyjadał jej spod dzioba.
Spostrzegłam, że kwoka ma chyba dosyć. co chwilę przysiadała by zaraz wstać i nasłuchiwać. Ułożyła małe w piasku pod krzakiem i posilała się obok dziobiąc głównie liście mlecza. To znak, chyba wątroba ze stresu - tak myślę...
Towarzyszyła jej najstarsza kurka, cały czas obok niej. Posiedziałam obok chwilkę popilnowałam aby małolaty koguty nie zaczepiały jej dzieci ( a roboty mam tyle, że hej!) potem poszłam zobaczyć co ze ślepą kurką, taka niemrawa, pomyślałam niech idzie do mamy, do gromadki, może też poleży w piasku?
Zaniosłam, postawiłam przed kwoką, a małe jak postawiłam tak stoi, pchnęłam - kwoka podeszła bliżej jakby chciała się lepiej jemu przyjrzeć i tak chwilę stały nachylone ku sobie. Rozmawiają? Bezdźwięcznie? Poszłam sobie. Za jakiś czas podeszłam sypnąć coś małolatom. Patrzę a kura przytuliła do siebie kalekiego kurczaka i tak stoi przy nim.
Wzruszyłam się, poszłam coś im przygotować. Gdy wyjrzałam aby sprawdzić co robią koguty - bo to wredne plemię - ślepaczek zdążał w kierunku schodów do domu.
Może kwoka go odesłała do mnie bo chce znowu iść na wędrówkę po okolicy z małymi? Ślepaczka wsadziłam do koszyka na ganku a kwoka podążyła do bramki, Dzielna "niewiasta". Nawet Pismo Święte pisze: "Dzielną niewiastę któż znajdzie?"
Nie dawno zastanawiałam się dlaczego giną kurki a nie koguty. Od wczoraj zginęły dwa: jeden małolat, ten milutki co za mną chodził, i kurczak starszy ( jest jeszcze jeden najmniejszy). Ale dlaczego nie padło na Omegę toż to największa wredota i wyrok na niego został wydany przeze mnie i przez Zuzię.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Lubię

Lubię takie spokojne, bezwietrzne i pochmurne poranki. Tak się zapatrzeć w  nieruchomość leśnych drzew i ich głęboką zieloność. Zasłuchać w śpiew ptaków, ale kury nie dają a właściwie koguty. Nie lubię kogutów.
Wczoraj znowu lis porwał kurkę, biedny ten lisek, z daleka wygląda dość mizernie. Zostawiłam mu psią kaszę, która została, zjadł ale kurki też nie ma.
Kasza ugotowana była na skrawkach mięsa rosołowego - jęczmienna - pies zjadł co lepsze z wierzchu potem przystąpiły kurczaki. Dziwiłam się bo dziobały jakby nie jadły z tydzień, najwięcej dziobała ślepa kurka. Sadzam ją na misce i sobie tam grzebie i dziobie aż jej się dziób zaklei. Zadziwia mnie jej orientacja, zawsze trafia do miski z jedzeniem, nawet jeśli po drodze musi przejść przez kota. Wtedy oboje uciekają każdy w swoją stronę.
Pilnowanie by kurka zawsze trafiła do mamy zajmuje nieco czasu. Może to lepsze niż sprawdzanie wszystkich wiadomości?
Wieczorem zazwyczaj najpierw przeglądam wszystkie powiadomienia i odnośniki, piszę komentarze lub udostępniam, wklejam obrazki a mało piszę. Bywa, że bardzo bolą mnie oczy. Powinnam częściej robić okłady z ziół, zwłaszcza, że zrezygnowałam ze szpitalnego badania - i po co mi ono? Żeby stwierdzono czy mam czy nie miastenię? A jak nie to co? Wątpię w doskonałość badań opolskiego szpitala. Jakoś mi się nie chce. Wprawdzie czasem złośliwie sobie myślę, że wreszcie Ola by musiała sama zająć się swoimi kurami i kogutami w towarzystwie lisa i tchórza... Cóż jestem złośliwa ale nie do końca, poza tym naprawdę mi się nie chce. Tylko żebym wreszcie zajęła się ziołami...
Zioła - tyle o nich można się dowiedzieć na internetowych stronach... Postanowiłam rozejrzeć się i zająć się tymi które rosną w zasięgu ręki - a jest ich trochę...
Gdy tak piszę nagle słychać kurzy krzyk. Myślałam,że to koguty się dziobią ale wybiegłam. W pierwszej chwili niczego nadzwyczajnego czyli np lisa nie zauważyłam. Kwoka stała na drugim końcu podwórka koło drewutni... od niej odbiegł kurczaczek w kierunku stodoły. Zdążyłam zawołać tylko: - co się dzieje? Gdy zaważyłam obok kwoki jastrzębia. Dzielna, rzuciła się na niego. Nawet kocur podszedł ale trochę zbyt wolno i stare koguty podniosły jazgot ale trochę późno. Jastrząb odleciał, kwoka pobiegła do reszty małych, kury nadal gdakały jakby nabożeństwo żałobne z lamentacjami odprawiały, a ja odnalazłam pod krzakiem czarnego bzu zemdlonego kurczaka. To ten ślepy. Biedaczek, oddychał ale głowa mu bezładnie opadła, pod skrzydłem ma dużą ranę. Położyłam na starym ręczniku na krześle i poszłam odszukać resztę kurek. Zdaje się że są wszystkie. Kurczakowi przyłożyłam liść żyworódki na ranę, bo akurat nic nie mam. Zaparzyłam krwawnik z liściem orzecha i  babki ale to musi się zaparzyć i ostygnąć. Trzymam kurczaczka na ręce, główka już mu tak nie opada a nawet wstaje na nóżki. Idę zobaczyć co z resztą.
Kogut małolat strącił małą kurkę chorą z krzesła i sam tam usiadł bo zaczęło mżyć. Dostał po ogonie. Kurka nie je ani nie pije ale stoi na nóżkach tak jak ją postawię. Chodzi za swoją mamą ale zabrałam ją na ganek postawiłam w koszyku, może dojdzie do siebie.
Przypomniało mi się coś o oregano i rzymskich legionach, nie pamiętam dokładnie, muszę zrobić olej oreganowy ale to potrwa.

sobota, 2 lipca 2016

Spadł deszcz

Miała być gwałtowna burza, ale spadł deszcz, miarowy, szeleszczący w konarach drzew. Pewnie drzewa śpiewały hymn wdzięczności.
Ja? Taki mały cyrk. Gdy zaczynało padać kwoczka była blisko swego gniazda i udało mi się ją zagonić, ale z tyłu zostały trzy kurczaczki... Gdy straciły mamę z oczu postanowiły wrócić do miejsca możliwie najbezpieczniejszego czyli pod świerk na drugi koniec podwórza. Pomyśleć, takie krótkie nóżki a tak szybko biega. Ja za nimi i tak naokoło świerka aż pojedynczo udało mi się je wyłapać i dostarczyć kwoce do gniazda. Deszcz nie był zbyt duży ale wyglądałam jak topielica, z sukienki lała się woda. Trzeba było się natychmiast przebrać.
Podlotki kurze nie za bardzo chciały wracać do kurnika. Koguciki z daleka wyglądały jak bażanty.
W pośpiechy aby się zagrzać, wciągnęłam na siebie wściekle pomarańczowy sweterek... Najpierw w kurtce przeciwdeszczowej usiłowałam przekonać kurki do powrotu do kurnika, za mało przekonywająco;  zresztą mocniej się rozpadało. Wróciłam do domu
- jak chcecie moknąć to moknijcie - powiedziałam im na odchodnym - a przez okno zobaczyłam, że wróciła jaskółka a ja zamknęłam kwokę, która mieszka razem z jaskółką. Mało brakowało, że boso pobiegłabym wołając: Jaskółeczko, poczekaj, już otwieram, po zamknięciu spostrzegłam, że kurki boją się mnie...  no tak, zrobiłam się na lisa.
Znowu musiałam się przebrać i przypomniałam sobie, że lisowi też trzeba coś zostawić na kompostowniku, kaszę psią lub stary chleb...
Tak, myślałam, że gdy spadnie deszcz i nie będę musiała podlewać to będę mogła dużo napisać, poczytać i jeszcze wcześnie pójść spać. Jeszcze chwila a zastanie mnie tu północ, ale komary postanowiły mnie dziś zjeść. Nie wiem co ze mnie do jutra zostanie.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Poranki

Lubię poranki. Wszystkie i słoneczne i mgliste i te deszczowe. Ciche poranki, bezwietrzne. Budzi się nowe, jakaś tajemnica i nadzieja. Wieczory są też piękne ale inne, zachody słońca, złote, różowe, barwne łuny nad horyzontem można patrzeć aż do zaśnięcia. Tak, wieczory proszą o odpoczynek o odłożenie wszystkich spraw, czasem nie można ich tak sobie odłożyć, czasem trzeba przeciągnąć w noc by dokończyć. Wtedy jest rano tak:


A tu trzeba kurki wypuścić, a jeśli nie one to jaskółki.
Wczorajszy dzień był lekko deszczowy. Zapowiadano burze i nawałnice. Nawet zbudowałam szałas dla kurek obok świerka ale przykryty niebieską folią, niezbyt widowiskowy i nie bardzo kwoce przypadł do gustu. Nieufna nie schowała się tam przed deszczem. Mokła pod świerkiem a do kurnika przez całe podwórko odkryte nie poleci, żadna z kurek nie poszła do kurnika. Na szczęście u nas nie było nawałnic z gradem i ulewnym deszczem. U mnie pod kasztanem  były suche miejsca, a na ogrodzie ziemia zmoczona na głębokość 0,5 cm.
Na stronie twoja pogoda jest mapka z historią burz: 


Tak się przedstawia w tym widoku województwo opolskie
Po południu siąpanie deszczu ustało, było łagodnie ciepło, trochę wilgotno. Poza  małą wizytą lisa było nawet spokojnie i cicho. Asia wcześniej poszła do siebie ( bo miały być burze ) Ola miała dyżur w nadleśnictwie, dzieci nie przyjechały bo właściwie nie miały czym, rowerami trochę za daleko - 15 km, zresztą Marta jest malutka i rowerem tylko z mamą.
A ja miałam takie wielkie pragnienie usiąść lub lepiej położyć się i zamknąć oczy... Kiedyż to spełni się biblijne: "lis jak wół będzie jadł słomę..." może tam było trochę inaczej.
Może te kurki to nie mój interes, byłam przeciwna, (jak na nie patrzę to jestem w duchu weganką) żeby chociaż teren był przygotowany do hodowli kur. Płot dziurawy, żadnego zadaszenia żeby w czasie deszczu gdzieś karmę postawić. Na kurnik przemieniona stara obora gdzie łatwo wchodził tchórz...
Nie chciałam aby były kury ale są, na pewno to ma sens, nie wiem jaki ale wierzę że ma... w klasztorze była klauzura, ścisła. Wyjcie tylko z konieczności np do lekarza. Tutaj kury stanowią swoistą klauzurę... wyjazd tylko wtedy gdy ktoś mnie tu zastąpi. Ścisła klauzura, wymóg stałej czujności, gdy zagapię się przy komputerze (stacjonarny) koguty zaczynają złowrogo piać a kury gdakać i nie wiadomo czy idzie lis czy mój rudy kot. Muszę wyjść i popatrzeć gdzie czai się wróg.
Postanowiłam w końcu przeczytać Thoreau "Walden czyli życie w lesie". Mam to od jakiegoś czasu na komputerze. Wolałabym książkę.
Wczoraj zaczęłam czytać wstęp traktujący o ówczesnej epoce kulturalnej w Ameryce. To XIX wiek. Nie lubię wstępów są jednak konieczne - obraz tamtych dni. Kilka zdań bardzo mi się podobało. Jedno ze zdań charakteryzujących samego Thoreau odpowiada moim poglądom a raczej mojemu nastawieniu do życia: "
Thoreau jednak nie zgadzał się z nimi, twierdził, że on może albo uznać społeczeństwo w postaci, w jakiej ono istnieje, albo je porzucić. Ponieważ w jego pojęciu społeczeństwo nie zasługiwało na akceptację, wybrał to drugie wyjście. Nie urodził się po to, podkreślał, aby zmieniać ten świat na lepszy, nadający się do życia, lecz po to, aby po prostu żyć w nim, niezależnie od tego, jaki jest. Nie chciał nikomu podsuwać żadnych recept ani dróg wyjścia, nie twierdził, że wszyscy mają żyć w prostych chatach jak pustelnicy, ale walczył o to, aby każdy mógł dokonać własnego wyboru."
 Nie zamierzam o nic walczyć, on ostatecznie opuścił swoją pustelnię aby walczyć - miał o co - o zniesienie niewolnictwa, wówczas jeszcze było.
Jego zapiski to nie przygotowanie do życia w lesie, to raczej rozważania natury filozoficznej i ekonomicznej ( w tym czasie ponoć ekonomia była na topie w Nowej Anglii )
Surviwalowe też kiedyś poczytam, jak opracuję do końca swój zestaw ziół koniecznych i dostępnych z opisem zastosowania. Często zapominam na co jest to ziółko.
Około godziny 21-ej niebo było już prawie czyste. Za fragmentem lasu na zachodzie różowiało niebo ( sprawdziłam, że zachód słońca u nas wypada około godziny 21,07 ) Nad podwórkiem krążyły dwie jaskółki. W dzień padało, nie nalatały się więc czekam zanim zamknę tę część gospodarskiego budynku, a zamknąć trzeba bo lis, bo tchórz...
Wreszcie mówię jaskółeczko już czas, za chwilę pojawią się nietoperze. Tęskniąc do spoczynku powtórzyłam jaskółeczko, jaskółeczko... a ona jakby słyszała zatoczyła koło nad moją głową i zniknęła, nie zauważyłam momentu wlotu przez drzwi do pomieszczenia. Poczekałam chwilę i mogłam już zamknąć... Dobranoc kurko i jaskółki.
Usiłowałam uchwycić aparatem chwilę ale nie udało się, za słaby obiektyw czy fotograf. Lubię takie obrazy z rysunkiem drzew na tle nieba i kolory zachodu ale zlały się z cieniem nad naszym podwórkiem.














czwartek, 23 czerwca 2016

Spokojniej

Chociaż nieco cieplej. Lisek był ale tylko raz go widziałam, Już myślałam, że po kurczaczkach malutkich ale bardzo umiejętnie znikają w zaroślach albo wzlatują na gałązki. Zaniosłam mu za siatkę trochę Łatkowych chrupek i pojemnik z wodą. Może będę miała zamiast psa oswojonego liska?
Szkoda, że pod wieczór mam tak mało sił i oczy dziś bardziej mi się "rozjeżdżają" czyli widzę podwójnie bardziej niż zwykle.
Wyniosłam przed dom nasz stary, antyczny, leżak aby odpoczywać pomiędzy podlewaniami albo rąbaniem drewna ( nie rąbałam ) i chciałam po zachodzie słońca odpocząć i wsłuchać się w dźwięki natury.
Cóż leżak zajęty, ona ( Nori ) zawsze musi sprawdzić wszystko pierwsza

Zostawiam więc wszystko idę spać, jutro nowy dzień, pewnie będzie lepiej albo cieplej 
A to na dobry początek jutra:


środa, 22 czerwca 2016

To był dzień!

Chociaż jest późno, dokładnie 22. 22 (prawie ) to postanowiłam zapisać coś dzisiaj. Jutro o świcie znowu trzeba wstać, nie mogę sobie pozwolić teraz na dłuższe poranne spanie. A to z powodu zamkniętej w składzie kwoki i jaskółek.
Zamknąć trzeba bo grasuje tchórz albo kuna, poza tym jest lisek, stały bywalec.
Właśnie on jest dzisiaj głównym bohaterem dnia, chociaż jeśli chodzi o bohaterstwo to należy się kogutowi Beta z tylnej straży oraz nastoletniemu kogutkowi co dobrze jeszcze pać nie umie.
Właśnie musiałam przerwać pisanie ( a ufałam, że ten dzień już się skończył )
przez otwarte drzwi od ganku dotarł do mnie dźwięk: kocury będą się prać! Gdzie? Latarka i w drogę - gdzieś za stodołą. Gdy doszłam, nie musiałam zbyt interweniować - Biszkopt dał drapaka do stodoły - już mu kiedyś tłumaczyłam, że nie dam mu jeść jak nie będzie grzeczny...chociaż kto wie, który zaczął. Dorunio za to zrobił  w tył zwrot i zniknął pod stertą drewna. A ja zobaczyłam kilka świetlików. Dawno ich nie widziałam.
Ciągle coś mnie swędzi i gryzie. Pod lasem i na łąkach tak bywa. Gdybym nie była tak bardzo zmęczona posiedziałabym dłużej na podwórku wsłuchując się w odgłosy lasu, ale one mieszają się z odgłosami oddalonej nieco wioski i szosy, choć podrzędnej ale ruchliwej.
Kiedy mi mówią, że tu tak cicho, dziwię się bo przecież wciąż są jakieś odgłosy obce. W tej chwili słychać było nawet tu strzał, ktoś poluje albo tylko pilnuje pola, możliwe, że mojego psa już nie ma. Wdał się w jakąś podejrzaną komitywę
Wracając do opisu dnia: rankiem często czuję się równie zmęczona jak wieczorem, dzisiaj miałam na 7 - ą pojechać do Popielowa, ale zmarudziłam, potem siedziałam na ganku z garnuszkiem kawy, a tu kurki i kotki głodne.
Kurkom siekałam buraczki z przerywania grządek, które Ola dwa dni temu przywiozła. Troszkę dla mnie na zupę reszta kurom razem ze śrutą.
Oczy mi trochę ropieją i łzawią, może coś w lesie pyli. Wczoraj suszyłam siano.
Dziś też. Podobno przymiotno kanadyjskie jest dobre na to ale tu blisko kwitnie właśnie przymiotno białe, trochę zajęł mi czasu sprawdzenie zastosowania w ziołolecznictwie. Znalazłam kanadyjskie lecz przymiotno białego nie. Kwitnie też bniec biały - to ciekawe zioło i podobno można jeść kwiaty...
Kwoka, prawdziwa opiekunka kiedy uważa, że powinnam nakarmić kurczaczki leci za mną z gdakaniem, a małe za nią ze świergotem, kiedy uzna, że czas na lekcję szukania pokarmu to chociaż podtykam tackę ze smakołykiem kwoka odwraca się tyłem i grzebiąc w ziemi woła dzieci. Zabawne jak przed nią staje rządek małych łebków zaglądających do dziurki w trawie. Kwoka wygląda biedni, w obronie małych straciła ogon, mało je, z tego co podaję małym prawie wcale nie rusza, czsem bierze coś w dziób i drobiąc rzuca najmniejszemu pod dzióbek. Dziwne za to widziałam, że dorosła kura potrafiła kwoce zabrać coś spod dzioba gdy wołała kurczęta. zeźliło mnie to naurągałam tej wrednej kurzyce, one wiedzą, że nie wolno im tak ale gdy nie patrzę dalej swoje.
Za stodołą jest małe pastwisko, tam miałam kopę siana do przesuszenia, zamierzałam przewrócić ale kury właśnie tam poszły i skryły się w cieniu mirabelek, myślę, nie będę ich płoszyć pójdę z drugiej strony stodoły, nagle kury rzuciły się z krzykiem do ucieczki, więc ja niczym sarna przeskoczyłam kompostownik i biegnę tam gdzie były - i co? Lis trzyma za grzbiet koguta i ciągnie do siebie. Krzyczę" oddaj koguta!!. Lis stanął, jakby mu szczęka opadła ze zdumienia, kogut uciekł tylko pióra fruwały i kilka zwisało z pyska lisa. Lis zrobił dwa kroki do mnie i ja dwa kroki do lisa. Zdecydował się na odwrót do lasu.
- Czyżby on myślał, że to ja odjechałam z domu na rowerze? Asia była, wzięła rower i pojechała sprawdzić czy są jagody w miejscu, które zna...
Poszłam sprawdzić jak się ma kogut, chyba dobrze, nieco oszołomiony i bez pewnej ilości upierzenia ale się trzyma, od koguta Alfa też nieraz dostał, należy do tylnej straży.
Wracam aby zająć się sianem, a słońce praży, ( mówiłam do Asi, przez chwilę zastanawiając się, czy też nie pojechać na jagody, że w samo południe nic tu się nie dzieje, że lis tylko rano i wieczorem...) patrzę a lis wraca, stoi i patrzy na mnie jakoś niezbyt wystraszony, ale poszedł. Przewracam to siano, w połowie coś miauczy - to czarna kotka daje znać, że ukryła się w sianie, więc pogłaskałam kotka, przeprosiłam za obudzenie i zostawiłam tymczasowo to siano aby nie przeszkadzać kotu w sianowej kąpieli...
Podejrzewałam, że lis tymczasem podejdzie do grupy młodych kurek ukrywających się za domem pod krzakami bzu, forsycji i jaśminu oraz świerkiem. Tam też przebywa najczęściej kwoka z małymi i o nią najbardziej się boję. Kilka dni temu usiłowała wygonić lisa swoim dziobem, gdybym nie nadeszła małe zostałyby sierotkami. Tłumaczyłam jej później że tego chcemy uniknąć, a małe podczas tej maminej szarży na lisa siedziały na gałęziach bzu niczym wróble.
Gdy Asia przyjechała weszłam z nią na chwilę do domu by dać jej coś do picia... Oczywiście w tym momencie pojawił się lisek. Chyba żadnej kurki nie złapał. Schował się za lipą. Żal mi się go zrobiło, że taki zdeterminowany, nawet żałowałam że nie pozwoliłam mu zabrać tego koguta ( nie lubię kogutów, nawet tych z tylnej straży). Musi być bardzo głodny. Gdy szłam do niego zatrzymywał się na chwilę i żałośnie patrzył.
Za chwilę postanowiłam napompować zapas wody do podlewania, niedaleko jest kępa bzów gdzie często kryją się przed słońcem kury, stamtąd wyszedł mały kogucik zapiał po swojemu cienko i zaczął iść  przed siebie, dziobem wskazując kierunek. Myślałam, że to któryś z kotów a tam w trawie czaił się po raz trzeci lis. Wtedy pojęłam trzeba dać mu po prostu jeść, raz mu dałam na starym talerzu za siatką w ogrodzie, czasem zostawiałam coś na kompoście. Wzięłam kocią puszkę z karmą, ale koguciki biegły za mną więc im to wysypałam na miskę i rozprawiły się z karmą w mig. Wzięłam więc suchą karmę psa, której pies i tak nie chce jeść jak ma coś lepszego, wysypałam dobrą porcję na miskę. Może to pomogło bo chociaż musiałam przetransportować wysuszone siano do obory nie napotkałam więcej lisa, bałam się o kwokę, która ma gniazdo przy wejściu do składu narzędzi ale nie mogę zamknąć drzwi przed zachodem słońca ze względu na jaskółki, jednak lisa nie było widać. Jak już pozamykałam wszystkie drzwi za kurami poszłam na ogróg po coś zielonego dla kur na rano, słyszę coś chrobocze na dachu wiaty nad drewnem. Weszłam na murek kompostownika, zdaje się, że to tylko kotka Filuś. Wiata pokryta jest blachą, od niej odbijały się odtatnie promienie zachodzącego słońca, Filunia była cała zanurzona w srebrzystym świetle i ponieważ sama jest szara, wyglądała bardzo baśniowo. Zawołałam ją, za chwilę patrzę a ona już na trawie męczy jakiegoś gada. W szarości szybko zapadającego zmroku pod lasem nie mogłam stwierdzić czy to zaskroniec czy żmija.
Wcześniej musiałam wydłubać sobie kolejnego kleszcza z bardzo delikatnego miejsca. Ile to już kleszczy?
Muszę koniecznie jutro sprawić sobie jakąś miksturę odstraszającą, tak naprędce, obym nie zapomniała, bo mnie zjedzą, pies też do domu przynosi.
Kiedy zmęczona krążeniem po słońcu wyglądając za lisem, usiadłam w chłodnym pokoju, usłyszałam jakby głośne pukanie, zdziwiłam się bo drzwi są szeroko otwarte... To pies obudził się na poddaszu ( ostatnio tam chodzi spać) i machając ogonem puka - a ja tu mam przeprawę z lisem ( Może on z nim w komitywie???)
Jeszcze tylko ze zdarzeń byli geolodzy by zrobić pomiar poziomu wody w studni bo badają poziom wód gruntowych.
Chyba jutro będzie trudno wstać... Jutro będzie o bniecu czyli lepnicy rozdętej

czwartek, 16 czerwca 2016

Dzień po burzy

Wczoraj była burza, spadł oczekiwany od dawna deszcz. Dzisiaj rankiem jest chłodno i bardzo pięknie. Jakże pięknie musi być w lesie na tej drodze, którą wczoraj rowerem przemierzałam do Popielowa do kościoła na mszę św o 7 - ej rano!
Od chyba 3 tygodni staram się jechać rano do Popielowa na mszę św w dni kiedy ta msza jest odprawiana czyli poniedziałek, środa i piątek. Bywają jednak odstępstwa od reguły dlatego muszę w niedzielę dzwonić do kogoś z tamtej miejscowości by się dowiedzieć jak będzie. Bywa, że z jakiegoś powodu msza odprawiana jest np o godz 8 - ej.
Nie zawsze udaje mi się wybrać na czas. Wstaję o 5, 10 i nie potrafię wcześniej.
Potem wypuszczam z zamknięcia kwokę i kury. Muszę to zrobić możliwie wcześnie dlatego że mieszkają z nimi jaskółki. Potem wypuszczam też kurczęta starsze czyli podlotki.
Trzeba dać im jeść i przypilnować aby starsze kury im nie zjadły karmy i aby koguty nie wyrządziły im krzywdy.
Czasem rozpalam wcześniej w piecu aby napić się czegoś gorącego, czasem tylko zagrzewam wodę na maszynce. O godz 6, 25 najpóźniej muszę wyruszyć aby zdążyć.
Pozostaje niepewność czy w tym czasie nie nadejdzie lis. Już bywał nie raz.
Któregoś ranka niedzielnego gdy wróciłam z porannej mszy św na moich oczach lis porywał kurę, ale ponieważ krzyczałam a pewnie dziura w siatce była nieco mała kurze udało się uciec.
Teraz i to gdy byłam w domu, w południe, miałam zamiar odpisać na listy i tu coś napisać, usłyszałam krzyk kur i kogutów. Okazało się, że zginęła kwoka. Zostały trzy sierotki malutkie kurczaczki pochowane w krzakach.
W tym dniu w nocy też zginęła kura w kurniku. Tam wdarł się tchórz.
Otóż z kur od zeszłego roku (kupionych w maju 35 kurczaków ) zostało 9 kur i 2 koguty czyli 11 sztuk.
Na początku tego maja ( czy pisałam o tym? ) Ola kupiła 31 kurczaków.
Byłam przeciwna bo nie ma tu dobrych warunków na taką ilość drobiu, ale kupiła. W tym też czasie 2 kwoki siedziały na jajkach. Jedna wysiedziała 3 kurczaki druga 4 śliczne puszyste kuleczki. Ta pierwsza była dość agresywna: mnie początkowo dziobała, drugą kwokę dziobała i prawdopodobnie rzuciła się na lisa w obronie kurcząt. Widziałam jak czasem goniła kocura.
Druga kwoka przygarnęła maleństwa i wzruszające było to, że ponieważ kurczaczki nie chciały odejść z miejsca gdzie mama je zostawiła, więc kwoka cały czas siedziała przy nich aż wieczorem udało mi się je zagonić wszystkie do gniazda. Już po kilku dniach maleństwa odróżniały głos swojej mamy.
Gdy czasem kwoki się spotkały i jedna odganiała drugą a kurczaki się pomieszały po chwili małe same trafiały do mam. Czasem im pomagałam.
Kwoka pomimo deszczu nie dała się zagonić do gniazda i siedziała z gromadką podlotków pod świerkiem ochraniając małe. Po deszczu była właśnie jak przysłowiowa zmokła kura a kuleczki w miarę suche.

A oto zdjęcia z kwoką ( ta która zginęła ) pierwsze kroki na podwórku




Aby obejrzeć w powiększeni trzeba kliknąć w zdjęcie.

A tu są pierwsze dni maleństw:


A tu śliczny gołąb, który przez kilka dni rezydował u nas i nabierał sił:


A tu taka niespodzianka, kura szukała miejsca na gniazdo, żeby znieść jajko, więc postanowiłam jej pomóc, przygotowałam miejsce a potem poszłam sprawdzić, czy kura zaakceptowała mój pomysł. Oto co znalazłam 



Zazwyczaj to kogut wygrzewa miejsce dla kury tym razem zrobił to Dori

Słońce lekko za mgłą, nie wiem jaka będzie dziś pogoda, czy uda się siano wysuszyć? Pisanie zajmuje nieco czasu.
 Jeszcze tylko dwie fotki z trasy do kościoła. Widok na domki w Kabachach i z drogi powrotnej przez las, gdy mgła nieco opadła.
Kiedyś wybiorę się na pokrzywę może zrobię jakieś zdjęcia w lesie i nad rzeką.











wtorek, 10 maja 2016

A może to borelioza?

Już nie raz o tym myślałam. Teraz zasugerowana rozmową z Basią siedzę, chociaż późno, i czytam jeden temat na Forum "Luskiewnik" - temat ma tytuł: "Fitoterapia boreliozy cz1" - to długa dyskusja jestem dopiero na 14 stronie a ich jest chyba 21. Może lepiej pójdę spać?  Jeszcze po ręce chodził mi kleszcz, taka maleńka kuleczka...paskudztwo.
Dzisiaj robiłam zdjęcie jednej roślinki by zapytać Poszukiwaczy Roślin bo zapomniałam jak się nazywa. Może sobie przypomnę.

Przy okazji sfotografowałam kury sadowiące się do snu chociaż była dopiero 18 godzina. Siedzą pod samym sufitem:





To jest nieużywana obora więc sufit jest wysoko, podziwiam jak tam dofruwają.
A tu kurczątka skuliły się


A tu Filunia ostrzy pazurki:


A Kokuś lubi spać na studni:


Słońce już niedługo schowa się za lasem i drzewa rzucają długie cienie. Tutaj zawsze szybciej robi się ciemno:


To pierwsze zdjęcie to chyba będzie kolczurka ponoć bardzo inwazyjna roślina.
Chciałabym znaleźć rdestowiec japoński, ale na razie użyję bzu lilaka - na okłady na oczy. Rdestowiec to coś takiego: 


Jak ktoś lubi naukowe wywody z chemicznymi jeszcze nazwami ( od nich mi się w głowie kręci) to tutaj strona dr Różańskiego: Rdestowce








niedziela, 8 maja 2016

Poranki i wieczory

są obecnie piękne, słoneczne i rozśpiewane ptasim trelem. Ale, ale boli mnie głowa. Bardzo. To coś jak migrena albo jakaś podstępna infekcja.
Brak apetytu i brak siły. Tylko ponurawe znużenie i lekkie mdłości.
Ile jasnoty purpurowej trzeba wypić aby głowa przestała boleć? To pytanie do twórczyń wpisu na stronie 1000 roślin Jasnota purpurowa i nie boli głowa

Czasem ktoś pyta, tak życzliwie - jak się czujesz, albo jak zdrowie? To miło, powinnam odpowiedzieć coś w rodzaju: I'm fine tak z angielska, chociaż nie mam pewności. W moim przypadku jest to pytanie jakby się Hobbita zapytało o rodowód... Taki mały cytat z "Władcy Pierścieni"  - Nie wiesz nawet, królu, co ci grozi - przerwał Gandalf. - Hobbici gotowi siedząc na ruinach rozprawiać o uciechach stołu lub rozpamiętywać szczegóły z życia swoich ojców, dziadków, pra- i prapradziadków oraz dalszych krewniaków aż do kuzynów dziewiątego stopnia, jeżeli zachęcisz ich do tego nadmierną cierpliwością.

Ale opowiem, dłużej niż bóle stawowe czy barkowe dolega mi skłonność do podwójnego widzenia. To wcale nie zabawne gdy jadę na rowerze, albo gdy późne popołudnie jest takie ciche i piękne, że można by usiąść pod drzewem i medytować albo kontemplować a tu oczy domagają się natychmiastowego zamknięcia, a za wcześnie na spoczynek i pracy jeszcze wiele...
Byłam ostatnio u okulistki i wcześniej u neurologa.
Neurolog badał krótko, machał mi przed oczyma długopisem: w prawo, w lewo i do góry, co w końcu mnie rozśmieszyło...Ale werdykt mniej śmieszny ponieważ on podejrzewa miastenię oczną czyli męczliwość. Zaleca badanie w szpitalu...zależnie od badania okulistki.
Dzień w którym pojechałam z Olą do przychodni przy elektrowni w Brzeziu był jakiś trudny... W poczekalni zastałyśmy mnóstwo pacjentów ponieważ byli tacy z poprzedniego dnia, którzy nie zostali zbadani. Czekałam i Ola czekała czytając książkę, a miała zaplanowaną jakąś pracę w ogrodzie. Długo czekałam a potem pani mnie badała nie wypowiadając zbyt wielu słów. Dowiedziałam się tylko, że w którymś oku mam początek zaćmy ale nie jest to powód do podwójnego widzenia. Potem coś pisała i pisała o mało nie wpisując do cudzej kartoteki, zauważyłam gdy głośno mówiła pisząc pesel.
To była odpowiedź dla lekarza kierującego. Nie powiedziała, że mam wysokie ale tylko na granicy ciśnienie w oku, nawet nie powiedziała co za lekarstwa zapisuje poza tym że kropelki i tabletki.
Poszłam z tym do tutejszej lekarki, licząc, że powie iż nie muszę iść do szpitala. Zasugerowałam jej, że może wybiorę się prywatnie, jednorazowo, do okulisty.
Pani doktor zdziwiona pyta - po co? przecież dobrze zbadała tylko niewyraźnie napisała - i przepisała orzeczenie zastępując nieczytelne wyrazy kropkami. I orzekła: jak najbardziej trzeba iść do szpitala - tam wszystko na miejscu zbadają.
Niezbyt wesoła perspektywa - i właściwie nie sam pobyt w szpitalu neurologicznym w Opolu mnie przeraża ale przypuszczalny sposób leczenia miastenii gdyby tak orzeczono...
Czy dieta pani dr Dąbrowskiej jest w stanie wyleczyć mi widzenie?
A tu zdjęcie ja w zielonej kamizelce dla poprawy humoru



Troszkę pokropiło i czuję się znacznie lepiej, widać jestem człowiekiem z północy, ale nie lubię wiatru.

Szkoda, że nie miałam aparatu przy sobie, zresztą jak w takiej sytuacji fotografować? Otóż zrobiłam sobie małą przerwę w pisaniu, około południa. Asia przygotowywała obiad, podeszłam do kona w kuchni, które wychodzi na podwórko. A tam lis - cap kurę za grzbiet i ucieka z nią!
Najpierw zaczęłam krzyczeć i klaskać przez okno. Potem wybiegłam i krzyczałam za nim a kysz, oddaj kurę! Lis dobiegł do płotu w sadku i możliwe, że dziura w płocie była za mała by wybiec z kurą, puścił ją. Żyła, uciekła. Koguty długo gdakały w krzakach blisko domu a ja chodziłam i tłukłam kijem po siatce i pojemnikach na śmieci aby narobić nieco hałasu aż koty się zbiegły by sprawdzić co pani się dzieje...
Nic, to tylko lis w południe pod oknem kuchni kradnie kurę...
Szukam psa...


wtorek, 3 maja 2016

Przepraszam i...dziękuję

Powinnam o tym pamiętać, że moja decyzja o pozostaniu tutaj nie wszystkim się będzie podobała, ktoś poczuje się zawiedziony czy jakoś tak...
To normalne.
Mimo wszystko przepraszam tych, których zawiodłam czy zasmuciłam.
Nie wiem tak na 100 procent czy moja decyzja jest słuszna, chcę tutaj zostać i niechaj tak zostanie.
Nie można inaczej, nie można pozostać tu i w klasztorze. Tak wybrałam.
Procedura była długa, dla mnie męcząca. Kilkakrotnie pisałam podania i uzasadnienia do klasztoru i poprzez moją Matkę Przełożoną do Kongregacji w Rzymie, to trwało jakiś okres czasu.
Ufam Bożemu Miłosierdziu, że wyprowadzi z tej mojej decyzji Dobro na Swoją Ojcowską miarę. Jeszcze nie wiem jak będzie wyglądała moja "pustelnicza" droga. Wiem jedno - karta w księdze mojego życia została odwrócona.
Dziękuję za to bardzo tym, którzy na wieść o mojej decyzji okazali mi życzliwość oraz dobre słowo, czasem żartobliwe, czasem poważne a czuję że płynące z głębi serca, niechaj Pan wszystkim błogosławi.
Dziękuję i przepraszam



I mam taką wielką ochotę odwrócić się plecami do komputera i pójść powoli, przed siebie drogą przez las....


Tylko Ola kupiła i przywiozła 30 kurczaczków - takich: nie moje zdjęcie tylko Inez Herbiness ale kurki właśnie takie 




czwartek, 28 kwietnia 2016

Wróciłam z Krakowa

Czas i tu wreszcie coś napisać. Zresztą mam taki zamiar by właśnie tutaj więcej pisać, chociażby dla samego pisania, by nie zasklepić się. Lepsze rezultaty byłyby być może podczas ręcznego pisania... ale poczta tak daleko.
Do Krakowa pojechałyśmy w środę rano to jest 20 kwietnia.
Rankiem około 9-ej przyjechał po mnie mąż Lucyny, Rysiek i zawiózł nas do Brzegu. Stamtąd bezpośrednio, wygodnie, bez przesiadek i postojów dojechałyśmy do naszego polskiego "Rzymu" miasta wielu kościołów, czyli Krakowa.
Nim wysiadłyśmy ja zaczęłam marudzić, że chcę już do domu. I to powtarzało się każdego wieczora i ranka.
Zatrzymałyśmy się w klasztorze Sióstr Karmelitanek przy ul Łobzowskiej.
Nie robiłam zbyt wielu zdjęć to jest archiwalne:



To akurat widok od strony tzw "kapelanówki" głębiej jest nowicjat.
Mieszkałyśmy w małym gościnnym pokoiku na poddaszu. Było zimno, ale kołder pod dostatkiem. Miałam zamiar fotografować ale że dopadł mnie nastrój: "chcę do domu" niewiele jest zdjęć.
Zdjęcia robione w pokoiku: krzyż na ścianie, widok z okna na kościół i klasztor oraz Lucyna, która okazała się szybsza od migawki aparatu:





Aby obejrzeć zdjęcia klika się w fotkę i otwiera się galeria z możliwością powiększania.

Tego dnia wieczorem rozmawiałam z Przełożoną, oddałam habity ( nieco sfatygowane) podpisałam dekret otrzymany z Rzymu zwalniający mnie ze ślubów karmelitańskich oraz pismo zawierające błogosławieństwo na dalsze próby zorganizowania życia czyli "pustelniczenie" jak to określiła jedna ze znajomych na fb.

Już jako Anna bez s (małe) bo duże mi zostaje ( nazwisko ) poszłam spać i spałam spokojnie do rana.

Rano wymeldowanie - można było zrobić to na miejscu, w Popielowie. Potem ZUS. Gdyby nie Lucyna mój dobry "anioł stróż" siedziałabym tam do zamknięcia urzędu - bo co jakiś czas, po odejściu od okienka dla wypełnienia formularza trzeba było naciskać jakiś przycisk by otrzymać numerek aby móc rozmawiać z urzędniczką. Nie mogła ze mną rozmawiać chociaż nic nie miała do roboty póki mój numer się u niej nie wyświetlił. 
W lesie żyje się prościej...
Po obiadku u Sióstr ( nie pamiętam co było ) przyszła po nas moja przyjaciółka Basia i chociaż sama niezbyt zdrowa prowadziła do siebie zieloną stroną miasta. W pewnym momencie był mur, który pamiętał jakieś bardzo odległe czasy, nie pamiętam już jakie i tu Lucyna zrobiła nam zdjęcie na moim aparacie i to jedyne co mam, widać moją zmęczoną gębę - buty też miałam niezbyt odpowiednie - niewychodzone.
Lucyna w międzyczasie zrobiła mi wykład jakie to buty bierze się na wycieczkę czy pielgrzymkę. Tłumaczyłam się, że ja nie na pielgrzymkę ino z lasu do wielkiego miasta, chciałam być po miastowemu...


U Basi zjadłyśmy drugi obiadek (cóż to dla Hobbita, drugi obiadek...pestka )
był bardzo pyszny na pewno były pyszne ziemniaczki z koperkiem, mięseczko w sosiku. Był też deser taki dobry owocowy przecier, który zjadłam tak szybko, że zapomniałam z czego się składał. Coś pomarańczowego i z imbirem. Dostałyśmy też żurawinę w słoiczkach. Zjadłam ją w domu łyżeczką ze słoika w ciągu dwóch dni ... może to większe zapotrzebowanie na witaminy????

A tu kilka zdjęć od Basi, moja gębusia wyczerpana sesją zdjęciową - bo przecież chciałam - do domku..



No może tą najbardziej zmęczoną twarz moją sobie daruję.

Spałyśmy trochę gorzej, ale to może pełnia księżyca albo zbliżająca się zmiana pogody.. Byłyśmy w Łagiewnikach ale nie zrobiłam zdjęć.

A to cytat z fb: 

No tak chwilowo nie mam innego zdjęcia - a trzeba to napisać. Po długim namyśle i modlitwie zdecydowałam się tutaj pod lasem zostać. Minął czas mojego pobytu poza klasztorem i trzeba było zadecydować. Chciałabym zostać pustelnicą,czas pokaże. Jak na dzisiaj nie jestem już siostrą karmelitanką i nie przysługuje mi już tytuł Siostry... Cóż mogę zostać Ciocią całego świata, jak mówią o kapelanie Sióstr Karmelitanek w Krakowie na Łobzowie - wujek całego świata ...tak to obecnie wygląda, ja też. To zdjęcie z zeszłego roku. Mam aktualne ale na nim wyraźnie widać jak jestem zmęczona. To zdjęcie z wyjazdu do Krakowa w sprawach urzędowych Jestem z przyjaciółką Basią na tle muru który coś odległego pamięta, ale ja nie pamiętam. Nawet zielona strona miasta mnie znużyła ( buty miałam nieodpowiednie Emotikon smile )

Odpowiedzi część nie będę wszystkich zrzucać - to tylko dla dodania kropki:


Jak wróciłam zmęczona lecz radosna nie było już kulawej kury i wszystko wróciło do normy. Koty zauważyły, że mnie nie było, potem, że wróciłam - nie było szału... Wszystko w normie. Czas wziąć się w garść. 

Ja:














wtorek, 19 kwietnia 2016

Życiowe zmiany

Jutro jadę do Krakowa, napiszę o tym jak wrócę. Nadeszła chwila ostatecznej decyzji. Pobyt na eksklaustracji nie może trwać w nieskończoność. Musiałam podjąć decyzję: albo wracam do klasztoru w Krakowie albo zostaję tutaj i rezygnuję z bycia karmelitanką.

Zostaję tutaj.

Jutro jadę aby dopełnić formalności urzędowych: odebrać odpowiedni dokument od Kongregacji z Rzymu oraz wymeldować się i uzgodnić wątpliwości w ZUS.

Po powrocie napiszę więcej. Zresztą zamierzam więcej pisać chociażby dla samego pisania. By rozwijać tę zdolność i nie zamknąć się w świecie ikonek oraz obrazków.

Na drogę niech towarzyszy mi Modlitwa kardynała Newmana

Modlitwa Kardynała Newmana

Prowadź mnie, Światło, swą błogą opieką,
Światło odwieczne!
Noc mroczna, dom mój tak bardzo daleko,
Więc Ty mnie prowadź.
Nie proszę rajów odległych widoku,
Starczy promyczek dla jednego kroku.

Nie zawsze tak się modliłem jak teraz,
Światło odwieczne.
Sam chciałem widzieć, sam chciałem wybierać
Swą własną drogę.
Pomimo trwogi łaknąłem barw świata
Ufny w swą siłę. Przebacz tamte lata.

Tyś zawsze trwało, gdym przez głuchą ciemność,
Przez bór, pustynię
Błąkał się dumny. O, czuwaj nade mną,
Aż mrok przeminie,
Aż świt odsłoni te drogie postaci,
Którem ukochał niegdyś, którem stracił.









środa, 23 marca 2016

życzenia świąteczne

Życzenia takie jak na fb bo cóż wymyślę, Pan Jezus wie co w każdym człowieku jest i czego jemu potrzeba...tak niech spełnią się życzenia Jezusa względem każdego z nas:



Świetlisty anioł ogłasza,
Że Pan zmartwychwstał prawdziwie,
Zwyciężył płacz i cierpienie,
Pokruszył piekła kajdany.
O stan się, Jezu, dla duszy
Radością Paschy wieczystej
I nas, wskrzeszonych Twa mocą,
Do swego przyłącz orszaku.

Z okazji Świąt Zmartwychwstania Pana Jezusa, składam najserdeczniejsze życzenia, aby każda chwila życia była zanurzona w tej wszechogarniającej radości, przeniknięta głębokim pokojem, a przede wszystkim nadzieją, że oto wszystko staje się nowe, pełne Bożej Miłości i Miłosierdzia. Niechaj Pan obdarzając radością spełni również wszystkie pragnienia serc, tak mi drogich.
Modlę się we wszystkich intencjach.
Jeszcze obrazek
Jest wiele w internecie pięknych obrazków, ale najbardziej lubię proste. Z tych, które kiedyś wykorzystywałam do drukowania kartek świątecznych, najbardziej lubię "skaczący baranek" chociaż niektórzy uważali że jest za mało dostojny i mało poważny
Może kojarzy mi się z Aslanem? 



Może być taki na przykład z jaskółkami:


Tutaj też baranek dostojny i jaskółki i kwiatki:


To chyba wystarczy baranków, chociaż w galerii mam ich więcej 

Mówiłam sobie za wszystko trzeba uwielbiać Boga i śpiewać na przykład Chwała Ojcu... Za zimny deszcz to dość łatwo gdy ma się w pamięci jakąś miłą chwilę...
Ściągnęłam sobie z jakiegoś Chomika ( nie wiem jakiego ) pieśń Chwała Ojcu ( nie znam wykonawcy - chociaż może uda się to ustalić ) i wczoraj usiłowałam śpiewać...
Dzisiaj... kolejna kura zagryziona leży w żłobie i muszę ją pójść zakopać w lesie... 

Trochę trudniej to śpiewać, zwłaszcza, że wcześniej zginęła też kurusia, która trzy razy podnosiła się  z choroby. Gdy szłam wybiegała mi naprzeciw - moja mała oswojona kurka, ale już jej nie ma.
Zmontowałam sobie filmik ze zdjęć okolicznego lasu i nieco okrojonej piosenki...




Jechałam rowerem do Nowych Siołkowic i pozwalałam temu smutkowi przechodzić przeze mnie powtarzając przy tym, że to przecież nie jest jeszcze największy smutek, czy ból - a przecież Jezus wszystko wie.... Jezus wie, wie, że sobie nie radzę