środa, 4 lutego 2015

Zimno - piec dymi

Jakby powtórka z historii. Znowu dymi z każdym dniem bardziej. Potem trzeba wietrzyć. I jest mi zimno. Rano w pokoju, w którym wczoraj dość długo się paliło, było 15,5 stopnia. Gdyby nie to że spałam w dwóch swetrach to pewnie ramię byłoby zdrętwiałe.

Niewiele dziś mi się udało. Najpierw nie mogłam utrzymać właściwego rytmu pracy, potem niezbyt udało się z postanowioną dietą. Asia przyniosła mi zrobione przez siebie pierogi. Nie chciałam jej odmówić. Włożyła w to serce...
Muszę być jednak stanowcza, gdy chcę uzyskać jakieś wyniki.

To ciągle obolałe ramię jest wielkim ciężarem a poza tym nadwrażliwość na zimno. Czy to miażdżyca?
Rąbię drewno, ale to zajęcie, gdy klocki są równe i drewno w miarę suche, nie męczy bardziej niż inne zajęcia. Zamiatanie. To nie jest ciężkie. Bardzo męczy pranie. Piorę ręcznie. Mycie garnuszków gdy trzeba mocniej potrzeć - woda twarda i łatwo osadzają się np pozostałości po herbacie.

Wieczorem jestem bardzo zmęczona i podatna na przygnębienie. Najchętniej zawinęłabym się w koc i z książką w ręce.

A teraz ponownie słucham drugiej części wykładu pani dr Ewy Dąbrowskiej i coraz mocniej utwierdzam się w postanowieniu wytrwania na tej warzywnej diecie. Muszę do surówek się przyzwyczaić.

Jest tam kilka interesujących przykładów
Jak tylko przyroda ruszy "przesiądę się" na pokrzywę. Muszę pomyśleć jak zorganizować czas by więcej po lesie chodzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz