piątek, 17 lipca 2015

Poranki

Moje poranki są mniej więcej takie same. Pomiędzy 4. 30 a 5, 30 maszeruję z miseczką jedzenia do stodoły dla rezydujących tam na dziko kotków. Idę boso. Czasem jest rosa czasem mży deszcz, do stóp przyklejają się trawy albo podeschłe liście lipy. Do stodoły mam w linii prostej 40 kroków. To jest około 100 kroków boso po trawie. Gdyby nie kawałek po kamieniach miałabym poranne czyszczenie stóp o trawę. Gdy było zimno wracałam szybko, myłam stopy w ciepłej wodzie i wskakiwałam na kwadrans do łóżka. Teraz tak nie robię, jest ciepło a poza tym rankiem pod ganek przychodzi kotek zwany Kajtusiem. To jest ceremonia. Przygotowuję jedzonko, stawiam miskę bliżej lub dalej od drzwi wejściowych. Kotek zajada rozglądając się czujnie na wszystkie strony.


Kiedy tak sobie zajada, mogę nawet go pogłaskać po łebku:


Potem kotek oddala się na metr, dwa 


A potem to już specyficzna ceremonia, bo ja idę w jego kierunku aby go pogłaskać a on stopniowo oddala się 


aż pozwoli się pogłaskać a nawet potrzymać na kolanach czego jak dotąd nie lubi i wyrywa się. W końcu kotek odchodzi w tylko sobie znane miejsca a ja zabieram się do rozpalania ognia w piecu



To zdjęcie zeszłoroczne z listopada robione przez Zuzię i jej zdjęcie wpadło tu przez przypadek, ale niech będzie. Jak jutro uda mi się poranna wstawanie? Już późno... 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz